Wychowanie na człowieka
Dorastanie w środowisku przesiąkniętym ludzką kulturą nieodwracalnie zmienia umysł. Zarówno małpy, jak i człowieka.
Po kilkunastu latach spędzonych w afrykańskiej dżungli na obserwacji szympansów Jane Goodall nie spodziewała się, że jakiś przedstawiciel tego gatunku może ją jeszcze aż tak zaskoczyć. Lucy, ośmioletnia samica, nie była jednak dzikim szympansem.
Od urodzenia wychowywała się w ludzkim domu i jej zachowanie dalekie było od tego, które można zaobserwować u małp żyjących na wolności. W książce „Przez dziurkę od klucza” Goodall opisuje, jakie wrażenie wywarło na niej pierwsze spotkanie z Lucy: „Obserwowałam zdumiona, jak otwierała lodówkę i różne kredensy, znalazła butelkę i szklankę, nalała sobie whisky z tonikiem, zaniosła do pokoju, włączyła telewizor, poprzełączała kanały i potem, jakby zniechęcona, wyłączyła aparat. Wybrała sobie lśniący magazyn ze stołu i, nadal dzierżąc szklankę z napojem, rozsiadła się wygodnie w fotelu”.
Lucy zapewne nie czuła się po prostu obiektem badawczym, dorastając w domu Jane i Maurice’a Temerlinów. Przybrani rodzice szympansicy rozpieszczali ją niczym własną córkę – zresztą szybko zaczęli ją tak postrzegać i nazywać. Starannie ją pielęgnowali, karmili i przebierali, myli jej zęby, nosili na rękach i zabierali na spacery, nawet kładli do snu we własnym łóżku. Maurice Temerlin, sam będąc psychoterapeutą i profesorem psychologii, otrzymał Lucy pod opiekę w ramach terapii małżeńskiej, którą hojnie obejmował wielu swoich byłych studentów William Lemmon, psycholog kliniczny oraz szef Instytutu Badań Naczelnych działającego przy University of Oklahoma, dawny wykładowca Temerlina.
Spośród wszystkich szympansów znajdujących się pod opieką Lemmona te, które miały więcej szczęścia, trafiały do rodzin takich jak Temerlinowie, gdzie dorastały, wychowywane niczym ludzkie dzieci i uczone języka migowego. Był początek lat 70. XX wieku, w nauce zapanowała prawdziwa moda na małpy, a głównym zadaniem, które postawili przed sobą naukowcy, było nauczenie ich językowej komunikacji. Innym takim szympansem poddanym językowej edukacji był Nim Chimpsky, bohater głośnego filmu dokumentalnego. Pozostałe małpy z instytutu Lemmona, które nie zostały „przepisane” żadnej parze i nie służyły nauce swoim umysłem, najczęściej posługiwały swoim ciałem – jako uproszczony model człowieka w okrutnych eksperymentach medycznych.
Prawie człowiek
Lucy i inne szympansy dorastające w podobnych warunkach nie tylko nie czuły się obiektami badawczymi – one w ogóle nie czuły się małpami. Roger Fouts, który odwiedzał wszystkie rodziny wychowujące szympansy i niczym nauczyciel gry na fortepianie udzielał małpom prywatnych lekcji języka migowego, wspomina w książce „Najbliżsi krewni”, że nawet pociąg seksualny Lucy skierowany był wyłącznie na ludzi. Inna szympansica, Viki, która w latach 40. mieszkała u Keitha oraz Cathy Hayesów i była uczona mówienia po angielsku, uwielbiała sortować różne rzeczy. Pewnego razu układała zdjęcia ludzi i zwierząt na dwóch osobnych kupkach. Natrafiwszy na swoją fotografię, bez wahania umieściła ją przy zdjęciach Dwighta Eisenhowera i Eleanor Roosevelt. Chwilę później fotografię własnego ojca, dorodnego szympansa, położyła na kupce z psami, kotami i końmi.
Siła kultury – oraz zdolności do naśladowania innych – musi być ogromna, skoro traktowana jak dziecko małpa nabiera ludzkich nawyków, a nawet ludzkiej „tożsamości”. Takie małpy czuły się wręcz nieswojo, gdy spotykały innych przedstawicieli swojego gatunku, żyjących na wolności, albo trzymanych w niewoli, ale pozbawionych kulturowej ogłady. Te, które poznały język migowy, zdradzały to poczucie odmienności również w swoich wypowiedziach. Washoe – główna podopieczna wspomnianego Rogera Foutsa – pierwszą noc w Instytucie Badań Naczelnych na University of Oklahoma spędziła właśnie wśród szympansów stale przetrzymywanych w klatkach. Gdy zobaczyła wokół siebie sylwetki złowrogo demonstrujących i dyszących osobników, które zupełnie nie zwracały uwagi na to, co Washoe do nich migała, zaczęła je nazywać „czarnymi robakami”. Jak tłumaczy Fouts, ta zbitka dwóch znaków służyła jej do określania czegoś, co miała w największej pogardzie i co wprawiało ją w najwyższe obrzydzenie. Czasami Washoe nazywała nieprzyjazne, trzymane w klatkach małpy również „brudnymi”. Znak „brudny” oryginalnie służył jej do nazywania tego, co robiła do nocnika.
Tego typu opowieści sugerują, że dla Washoe i małp wychowanych w podobny sposób czynnikiem definiującym kogoś jako „człowieka” (precyzyjniej: „takiego jak ja”) lub „zwierzę” („odmiennego ode mnie”) nie był wygląd zewnętrzny, tylko zachowanie i przyswojone wzorce kulturowe. Nam samym, przyzwyczajonym do spoglądania na wszystkie zwierzęta, jakby znajdowały się na przeciwnym skraju metafizycznej przepaści, taki sposób myślenia przychodzi znacznie trudniej (chyba że oceniamy innych ludzi, a nie zwierzęta – ale to zupełnie inna historia).
Z powrotem do dżungli
Podatność szympansów na wpływy ludzkiej kultury i wychowania podważa dość rozpowszechnione przekonanie o tym, jak wielką rolę odgrywają zachowania instynktowne i wrodzone nawet u wysoko rozwiniętych zwierząt. W rzeczywistości małpie noworodki wcale nie są aż tak dobrze przygotowane przez naturę do życia w dżungli. Nie wyrosną z nich oczywiście zwierzęta pozbawione fizycznych przystosowań do leśnego środowiska, ale nie zmienia to faktu, że niemal wszystkiego muszą się nauczyć same – metodą prób i błędów albo podpatrując dorosłych. Dowodzą tego – prawie zawsze zakończone katastrofą – próby wypuszczenia „na emeryturę” do dżungli małp wychowanych przez ludzi. Tak było chociażby z Lucy.
Po tym, jak stała się dorosłą samicą, Temerlinowie nie mogli już trzymać jej w domu. Nie chcieli jej zamykać w ogrodzie zoologicznym, więc postarali się o transport do Afryki. Lucy zupełnie nie mogła się jednak odnaleźć na wolności, w swoim „naturalnym” środowisku. Nie radziła sobie w kontaktach społecznych z innymi małpami, a nawet nie bardzo wiedziała, jak zdobywać pożywienie – nigdy wcześniej nie musiała się o nie martwić. Przez wiele miesięcy towarzyszyła jej wolontariuszka, która dosłownie starała się nauczyć dorosłą małpę, jak przeżyć w dżungli, ale Lucy nie odnosiła z tych lekcji wielkich korzyści. Była nie mniej bezradna niż przeciętny człowiek wyciągnięty z miejskiej dżungli i pozostawiony samemu sobie w prawdziwym tropikalnym lesie. Zdradzała objawy depresji – mało jadła, stawała się apatyczna i powolna, często zresztą komunikowała smutny nastrój – aż w końcu padła ofiarą kłusowników. Ciągnąca do ludzi i stroniąca od dzikich zwierząt, których zupełnie nie potrafiła zrozumieć, musiała stanowić dla nich najłatwiejszy łup w karierze.
Mów do mnie
Pierwszy dobrze udokumentowany eksperyment polegający na „wychowaniu krzyżowym” szympansa w ludzkich warunkach przeprowadziła rosyjska badaczka Nadieżda Ładygina-Kohts na początku lat 20. ubiegłego wieku. Przez trzy lata opiekowała się szympansem o imieniu Joni, drobiazgowo dokumentowała jego fizyczny i umysłowy rozwój, opisywała zachowanie i testowała inteligencję w prostych eksperymentach. Nieco później, po wychowaniu własnego syna, rosyjska badaczka napisała kilka książek o tym, na ile okres dzieciństwa u chłopca przypomina dzieciństwo szympansa.
Bezpośredni eksperyment porównawczy przeprowadzili jako pierwsi na początku lat 30`. XX wieku Luella i Winthrop Kelloggowie. Przez dziesięć miesięcy wychowywali oni razem swojego syna – Donalda – oraz szympansicę Guę. W chwili rozpoczęcia eksperymentu Donald miał dziesięć miesięcy, Gua – około ośmiu. Kelloggowie postanowili otoczyć Guę dokładnie taką samą opieką rodzicielską, jaką cieszył się Donald. Obojgu poświęcali identyczną ilość czasu oraz zapewniali takie same wygody i rozrywki.
Eksperyment Kelloggów pokazał dobitnie, że szympansy rozwijają się psychicznie i fizycznie szybciej niż dzieci – Gua na przykład wcześniej zaczęła chodzić wyprostowana i rozpoznawać się w lustrze. Wbrew optymistycznym oczekiwaniom to ona stała się dla Donalda modelem do naśladowania, a nie odwrotnie. W książce „Na tropie zwierzęcego umysłu” Maciej Trojan opisuje, że Donald nauczył się od Gui m.in. gryzienia ścian i ludzi oraz zaglądania do pomieszczeń przez szpary pod drzwiami. Mogło to być rzeczywistym powodem, dla którego eksperyment dość szybko został przerwany. Jako oficjalny powód podano, że Gua, choć zdawała się rozumieć kilkadziesiąt słów mówionego angielskiego, to w przeciwieństwie do Donalda nigdy żadnego sama nie wypowiedziała, nie pojawiło się u niej także nic, co przypominałoby dziecięcą fazę gaworzenia. Kelloggowie uznali to za dowód, że szympansy nie są zdolne do spontanicznego przyswojenia mowy.
Nieco lepsze efekty osiągnęli na przełomie lat 40. i 50. wspomniani Hayesowie, których podopieczna, znana nam już Viki, po trzech latach nauki, obejmującej także zajęcia z logopedą, niezbyt wyraźnie wypowiadała cztery angielskie słowa: papa, mama, up (w górę) oraz cup (filiżanka). Jednak tylko ostatniego z tych słów Viki używała w kontekstach, które sugerowały, że rozumie jego znaczenie. Szympansica posługiwała się również dźwiękami przypominającym „kliknięcie” oraz okrzykiem „aaaah” do wyrażania próśb. Pierwsza dotyczyła przejażdżki samochodem, druga… papierosa.
Nie tylko mowa
Były to oczywiście zbyt małe osiągnięcia, by ktokolwiek był skłonny przyznać, że Viki nauczyła się mówić. Środowisko naukowe uznało, że mózgi małp człekokształtnych prawdopodobnie nie potrafią uzyskać aż tak dokładnej kontroli nad organami głosowymi, jaką w ciągu wielu lat słuchania mowy i ćwiczenia się w wydawaniu skomplikowanych dźwięków osiągają mózgi ludzi. To jednak nie to samo co stwierdzenie, że małpy nie są w stanie nauczyć się języka, ponieważ nie radzą sobie z przetwarzaniem symbolicznego znaczenia językowych wypowiedzi.
Problem złożoności mowy teoretycznie dało się ominąć. Rozwiązanie, które nasunęło się Allenowi Gardnerowi, pierwszemu opiekunowi Washoe i promotorowi Rogera Foutsa, polegało na uczeniu małp języka migowego. Był to strzał w dziesiątkę, ponieważ języki migowe są równie elastyczne jak mowa – pozwalają na przekazywanie takich samych treści – i angażują obwody mózgowe związane z kontrolą nad ramionami i dłońmi, które u małp są już bardzo rozwinięte. W efekcie mogliśmy się więc zdumieć widokiem małp, które precyzyjnie wyrażają swoje życzenia („chcę soku pomarańczowego”) i odpowiadają na proste pytania („Kto otworzył okno?” „Roger”).
W jeszcze większe zdumienie może nas wprowadzić widok małp uczonych Yerkish. Jest to wynaleziony na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku obrazkowy język (jeszcze jeden sposób na ominięcie trudności z uczeniem mowy), składający się z abstrakcyjnych geometrycznych symboli (leksygramów), z których każdy jest w zamyśle odpowiednikiem jednego słowa. Małpy uczone Yerkish przechodziły żmudny, wielogodzinny trening, podobnie jak te nauczane języka migowego. Takim zabiegom edukacyjnym w Narodowym Centrum Badań Naczelnych im. Roberta Yerkesa na Uniwersytecie w Atlancie, w warunkach częściowo domowych, częściowo laboratoryjnych, jednak z pewnością przesiąkniętych ludzką kulturą, niemal od urodzenia przyglądał się bonobo Kanzi. Pewnego dnia ku zdumieniu naukowców półtoraroczny Kanzi bez specjalnego treningu spontanicznie zaczął posługiwać się leksygramami – zupełnie jak dziecko, którego nikt nie musi uczyć mowy.
Po wielu latach edukacji Kanzi nie tylko opanował setki leksygramów, z których potrafi tworzyć bardziej złożone „zdania”, ale także rozumie – usłyszane – proste wypowiedzi sformułowane po angielsku. W internecie można znaleźć filmy, na których pomaga w gotowaniu, stosując się do poleceń, gra w gry komputerowe, rozpala ognisko za pomocą zapalniczki czy jeździ po lesie meleksem (choć nie wydaje się zbyt sprawnym kierowcą). Swoje zdolności komunikacyjne Kanzi wykorzystuje w różnych sytuacjach społecznych – przy współpracy i rozwiązywaniu stawianych przed nim zadań, podczas zabawy czy w łagodzeniu konfliktów (także pomiędzy innymi małpami, które dopuściły się jakiegoś wykroczenia, a badaczami).
Wytwór ludzki
Jane Goodall nazwała Lucy „odszczepieńcem” i „ludzkim wytworem” – już nie prawdziwym szympansem, ale ciągle istotą oddaloną od człowieka o miliony lat. Kanzi – jeszcze bardziej dziwaczny produkt małpiej biologii i ludzkiej kultury – z pewnością skraca tę odległość, być może do setek tysięcy lat. Jak bardzo jesteśmy w stanie dzięki wychowaniu ich w kulturze zbliżyć się do naszych małpich kuzynów? Tego prawdopodobnie nie wie nikt.
Wiemy za to, że ludzkie dzieci nie rozwiną wielu „normalnych” zdolności poznawczych, jeżeli zostaną odcięte od wpływów społecznych i kulturowych. W różnych epokach głośne były opowieści o „wilczych dzieciach” – wychowanych jakimś cudem przez zwierzęta, niczym Romulus i Remus w legendzie o założeniu Rzymu albo Mowgli, bohater „Księgi dżungli”. Na przykład na przełomie XVIII i XIX wieku we Francji znaleziono kilkunastoletniego chłopca, żyjącego niczym leśne zwierzę, nazwanego Victorem z Aveyron (zob. „Najważniejszy wynalazek ludzkości”, „TP” 23/2016). Tak jak inne „wilcze dzieci”, Victor nigdy nie nauczył się mówić. Przynajmniej kilkakrotnie w historii przeprowadzony został także „zakazany eksperyment” – polegający na celowym „wychowaniu” dziecka w całkowitej izolacji od mowy, bez większego kontaktu z innymi ludźmi. Zwykle chodziło o sprawdzenie, czy takie „sztuczne wilcze dziecko” samo z siebie zacznie mówić, co sugerowałoby istnienie jakiegoś „wrodzonego” języka całej ludzkości – czyli takiego, którym ludzie mogli posługiwać się przed podjęciem się budowy wieży Babel. Oczywiście poddane okrutnemu eksperymentowi dzieci – o ile w ogóle zdołały przeżyć kilka lat – nie mówiły i wykazywały wiele umysłowych deficytów.
Wstrząsające przypadki „wilczych dzieci” uczą nas, że nie tylko małpy mogą być dziwacznymi wytworami ludzkimi. Na dobrą sprawę sami nimi jesteśmy. ©
ŁUKASZ KWIATEK jest filozofem i kognitywistą, członkiem Centrum Kopernika i redaktorem działu naukowego „Tygodnika Powszechnego”.