Wbrew granicom
Spotkanie między nauką a humanistyką jest niezbędne także dlatego, że obydwa światy mogą się inspirować i weryfikować.
Pytanie o granicę danej dyscypliny nauki jest zarazem pytaniem o jej podstawową regułę, którą kierują się badacze – czyli nomos. Każda z dziedzin wiedzy posiada swój własny zbiór zasad. Grecki rzeczownik nomos tłumaczy się zazwyczaj jako „prawo”, ale źródłowy sens tego słowa był inny i odsyłał do gestu zajęcia jakiegoś terytorium.
Własne tory
Wyobraźmy sobie kawałek przestrzeni, który grupa ludzi postanawia zaanektować, by utworzyć na nim nowe państwo. Chcą wydzielenia strefy, odłączenia jej od reszty obszaru, czyli wykreślenia granicy. Starożytni Grecy ów proces łączyli z ustanowieniem pierwszej reguły, która wyznaczała zakres dopuszczalnych działań danej wspólnoty i należących do niej jednostek. Zajmując terytorium, natychmiast obrysowywano je linią graniczną, a następnie tworzono właściwe mu zasady postępowania. Ci, którzy się do nich stosowali, mieli prawo przebywać w granicach. Innym wstęp był wzbroniony.
Rozwój dyscyplin humanistycznych i przyrodniczych sprowadzał się do podziału uniwersum wiedzy na terytoria, które bardzo często przypominały (i nadal przypominają) warowne twierdze, zamieszkiwane przez strażników strzegących ich suwerenności. Granice były, rzecz jasna, potrzebne. Po pierwsze, by wyznaczyć zakres tematyczny danej dziedziny: czym ma się zajmować humanistyka, a czym nauki przyrodnicze? Gdzie kończą się kompetencje filozofii, a zaczynają powinności teorii nauki? Po drugie, granice pomagały w wypracowaniu metod badania, w tworzeniu narzędzi, bez których żadna z dyscyplin obejść się nie może. Po trzecie, wydzielenie konkretnych obszarów służyło pozyskiwaniu środków na studia i eksperymenty. Stawki były więc (i są) bardzo wysokie, nie powinno zatem dziwić, że granice stawały się coraz szczelniejsze.
Największy podział zarysował się między humanistyką a naukami przyrodniczymi. W XX w. przedstawiciele obu obszarów wiedzy podkreślali rozłączność swych zainteresowań, metod oraz celów. Na fundamentalne pytania (o naturę świata, o to, czym i kim jest człowiek, jakie jest nasze miejsce wśród innych bytów) udzielano całkowicie różnych odpowiedzi. Ale nie sama różnica okazała się źródłem problemu, lecz założenie, że dyscypliny humanistyczne i nauki przyrodnicze są względem siebie całkowicie niewspółmierne. Że nauka podąża innym torem niż humanistyka, że osiągnięcia jednej nie mają nic wspólnego z ustaleniami drugiej, że dialog między obydwoma światami jest nie tylko niemożliwy, ale wręcz zbędny.
Dialog, a choćby spór
W 1956 r. ukazała się książka Ch. P. Snowa pt. „Dwie kultury”, która opowiada o podziale na kulturę naukową oraz humanistyczną. Pierwsza powstaje i rozwija się w ośrodkach akademickich. Jest dostępna nielicznym specjalistom, którzy swe badania prezentują we własnym gronie, nie mając narzędzi, które pozwoliłyby im przedłożyć efekty pracy szerszej publiczności. Druga natomiast, ignorując naukę, wypełnia przestrzeń społeczną własnymi narracjami. Snow sceptycznie odnosił się do ewentualnej zmiany tego stanu, ale w kolejnych wydaniach swej pracy sugerował, że w przyszłości być może powstanie „trzecia kultura” – efekt bezpośredniego współdziałania między humanistami a naukowcami.
Czterdzieści lat później John Brockman uczynił z frazy Snowa tytuł zredagowanego przez siebie zbioru tekstów różnych autorów. Ale w jego wizji „trzecia kultura” jest zjawiskiem zupełnie innym. Zamiast aliansu zwaśnionych światów, obserwujemy rozwój nowej kultury naukowej, która – już bez pośrednictwa humanistów – zaczęła się komunikować ze społeczeństwem, proponując nowe modele myślenia. Fundamentem tych ostatnich byłyby już nie dywagacje filozofów i teologów, lecz efekty naukowych badań. W domyśle: kultura naukowa gwarantuje pewniejszą podstawę naszych przeświadczeń o naturze świata i życiu.
We wstępie do rozprawy pt. „Czy fizyka jest nauką humanistyczną?” ks. prof. Michał Heller twierdzi, że Brockmanowska wiara w nieograniczone możliwości nauki, która doskonale radzi sobie bez wsparcia humanistyki, jest bezpodstawna. Nie chodzi bowiem jedynie o popularyzację efektów badań i umieszczenie ich w przestrzeni publicznej, ale przede wszystkim o wspólny namysł nad kwestiami, które ani w obrębie nauk przyrodniczych, ani humanistyki nie znajdują ostatecznego rozstrzygnięcia. Zgadzam się z tą tezą, ale chętnie bym ją wzmocnił. Spotkanie na granicy między humanistami a naukowcami jest potrzebne także dlatego, że oba światy mogą się inspirować i weryfikować. Osiągnięcia nauk przyrodniczych zmieniają sposób postrzegania rzeczywistości, wskazując zjawiska oraz procesy, których wcześniej nie uwzględnialiśmy. Z drugiej strony – humanistyczny namysł może pomóc w powstrzymaniu pewnych działań naukowych, których celem jest np. nadmierna technologizacja naszego życia. Nie chodzi bowiem jedynie o poznanie, o naukowe efekty prowadzonych przez nas badań, lecz przede wszystkim o ich wpływ na naszą egzystencję. Celem nie powinno być wynajdywanie nowych narzędzi do władania jakimś terytorium, lecz jego dobre zamieszkiwanie.
Rozwój ludzkości jest stymulowany nie tylko przez pokonywanie przeszkód, materialnych czy intelektualnych. Także – czasem – przez ich ustanawianie. Humanistyka i nauka nie mogą się zamykać w swych granicach, lecz muszą działać wbrew tym granicom, inicjując nieustający dialog, przeradzający się – dlaczegóż by nie! – w otwarty spór.
Dr GRZEGORZ JANKOWICZ jest krytykiem literackim i dyrektorem wykonawczym Festiwalu Kopernika.