W poszukiwaniu zaginionej autonomii
Neuronaka chyba na dobre zadomowiła się już na salach sądowych. Czy jednak wiemy, co możemy powiedzieć o czynie oskarżonego, na podstawie informacji o jego mózgu?
7 stycznia 1991 roku Herbert Weinstein – 65-letni emerytowany dyrektor reklamy – pokłócił się ze swoją żoną, udusił ją, a ciało wyrzucił przez okno ich wspólnego mieszkania, znajdującego się na 12. piętrze wieżowca na Manhattanie. Weinstein, jak się później okazało, próbował w ten sposób upozorować samobójstwo żony. W tamtym czasie sprawa nie wzbudziła szczególnego zainteresowania, a sprawcy wymierzono karę wieloletniego więzienia. Można jednak przypuszczać, że zbrodnią Weinsteina zszokowani byli jego znajomi, jako że nie był on wcześniej karany ani też nie zachowywał się agresywnie. Przeciwnie – uchodził za osobę stateczną i opanowaną.
W ostatnich latach sprawa People v. Weinstein zyskała jednak na popularności, a to z uwagi na rodzaj dowodu, który odegrał w niej kluczową rolę. Otóż obrońcy Weinsteina postanowili poddać jego mózg badaniu rezonansem magnetycznym (MRI) oraz pozytonowej tomografii emisyjnej (PET). Stwierdzono, że w płacie czołowym mózgu Weinsteina znajduje się cysta, wielkości pomarańczy, powodująca wyraźnie zaburzenia w funkcjonowaniu znajdujących się wokół niej tkanek. Biorąc pod uwagę fakt, że płat czołowy odgrywa szczególną rolę w podejmowaniu decyzji, obrona postanowiła skan mózgu oskarżonego jako dowód, iż Weinstein był w momencie popełnienia czynu niepoczytalny, co uwolniłoby go od odpowiedzialności karnej. Prokurator domagał się natomiast niedopuszczenia tego dowodu twierdząc, że technologia za pomocą której go uzyskano nie jest jeszcze na tyle sprawdzona, aby można było ją wykorzystać w procesie. Sędzia wybrał trzecią drogę: wyraził zgodę na poinformowanie przysięgłych o cyście w mózgu Weinsteina, nie zgadzając się jednak na powiązanie jej z agresywnym zachowaniem. W rezultacie prokurator, obawiając się wpływu dowodu naukowego na decyzję przysięgłych, zgodził się na złagodzenie kwalifikacji prawnej czynu oskarżonego, z morderstwa (murder) na zabójstwo (manslaughter). Weinstein przyznał się do winy.
Wspomniany proces był jednym z pierwszych przypadków wykorzystania dowodu prezentującego aktywność mózgu oskarżonego w celu wykazania jego niewinności. Obecnie w amerykańskim procesie karnym tego typu dowody nie są już rzadkością. Gdy oskarżonemu grozi kara śmierci – z uwagi na nieco rozluźnione kryteria dopuszczalności dowodu w takich sytuacjach – wykorzystywane są nawet standardowo. Ze względu na coraz bardziej widoczne konsekwencje wykorzystania dowodów neuronaukowych w procesie karnym, stały się one interesujące dla osób praktykujących prawo w USA. Dyskutowana jest przede wszystkim kwestia właściwej interpretacji danych – co, tak naprawdę, możemy powiedzieć o czynie oskarżonego na podstawie informacji o jego mózgu? Trudno precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, a jednym powodów tego stanu rzeczy jest fakt, że ludzki mózg to najbardziej skomplikowana struktura, z którą ma obecnie do czynienia nauka. Jak wskazują komentatorzy procesu Weinsteina, najtrudniejszy problem w neuropsychiatrii to rozstrzygnięcie kwestii przyczynowości: czy zaobserwowane uszkodzenie mózgu stanowi przyczynę danego zachowania? Tego rodzaju pytania stanowią oczywiście jeszcze większe wyzwanie dla prawników. Obrońca Weinsteina wciąż uważa, że ów proces był najbardziej wymagający w całej jego karierze – właśnie z uwagi na rolę, którą odegrały w nim trudne do oceny dowody neuronaukowe.
Niektórzy zwracają jednak uwagę, że sprawy podobne do People v. Weinstein oznaczają dla prawa wyzwanie nie tylko praktyczne, związane z oceną materiału dowodowego. Dostrzegają oni również wyzwanie natury teoretycznej, które szeroko rozumiane nauki o poznaniu mają rzucać prawu. Wyzwanie to polegać ma na dostosowaniu obecnych kryteriów odpowiedzialności karnej do tego, co o człowieku możemy dowiedzieć się studiując współczesną literaturę naukową.
Ujmując rzecz szkicowo, obecne kryteria przypisania odpowiedzialności karnej opierają się na założeniu, że sprawca jest podmiotem autonomicznym. Autonomię rozumieć możemy słownikowo, a więc jako „samodzielność i niezależność w decydowaniu o sobie”. Założenie to nie powinno być dla nas szczególnie zaskakujące. Bliskie jest nam zapewne przekonanie, że – przynajmniej zazwyczaj – jesteśmy w tym sensie autonomiczni. Co więcej, wielu osobom trudno na serio rozważać pogląd, zgodnie z którym człowiek nie byłby autonomiczny. Twierdzenia tego typu mogą sprawiać wrażenie co najwyżej filozoficznej ekstrawagancji.
Jak się okazuje, diabeł tkwi w szczegółach. Rozkładając na czynniki pierwsze nadzwyczaj pojemne pojęcie autonomii możemy zaproponować, że z działaniem autonomicznym mamy do czynienia wtedy, gdy sprawca ma nad nim kontrolę. Warunek kontroli polega na zgodności pomiędzy wolą sprawcy – czyli jego uświadomioną chęcią działania – a podjętym działaniem. Sprawca popełniający zbrodnię pod wpływem przymusu w postaci przyłożonego do skroni rewolweru nie spełnia warunku kontroli, gdyż nie ma zgodności pomiędzy jego wolą, a dokonanym przez niego czynem.
Wskazanie warunku kontroli jako przesłanki przypisania odpowiedzialności nie jest oczywiście nowością – zrobił to już Arystoteles w Etyce nikomachejskiej. Warunek ten stanowi również istotny punkt odniesienia we współczesnej dyskusji o odpowiedzialności. Nie powinno to dziwić, jako że nasze potoczne intuicje podpowiadają nam, że – przynajmniej co do zasady – nasze działania odpowiadają naszej woli.
Z perspektywy współczesnych nauk o umyśle, powiązanie autonomii z kontrolą działania jest problematyczne dlatego, że owa siatka pojęciowa wydaje się właściwa w przypadku czynów raczej przemyślanych. Jeśli osoba faktycznie rozważa, jak powinna postąpić, a następnie postępuje zgodnie z intencją, którą powzięła, to ustalenia, czy jej działanie spełnia warunek kontroli, są przekonujące. Inaczej byłoby jednak w sytuacji, w której ktoś działa bezrefleksyjne lub też jego refleksja o podejmowanym działaniu ma charakter pobieżny. Rozstrzyganie o stopniu zgodności pomiędzy jego wolą, a podjętym działaniem wydają się wówczas nieco na wyrost. Przypominają nie tyle wyjaśnienie działania sprawcy, ile jego wtórną racjonalizację.
Nawet pobieżna lektura współczesnej literatury z zakresu nauk o poznaniu wskazuje jednak, że działania podejmowane w warunkach deliberacji stanowią znacznie mniejszą część wszystkich naszych działań niż to się zazwyczaj wydaje. Wiele naszych czynów to rezultaty działania mechanizmów działających automatycznie, nad które nie mamy większego – lub nawet żadnego – wpływu. Ponadto – choćby wtedy, gdy podejmujemy decyzje w sytuacjach dla nas nowych – nasze rozważania dotyczące tego, co zrobić, mogą nie mieć żadnego wpływu na podjętą decyzję. Ta perspektywa na działanie człowieka ukształtowała się w naukach o poznaniu w latach 90. ubiegłego wieku, w wyniku tzw. „rewolucji automatyzmu”. Co ciekawe, pewien wgląd w automatyzm wydawanych przez nas sądów i podejmowanych przez nas decyzji mamy również z introspekcyjnego punktu widzenia. Wystarczy zwrócić uwagę, że nie mamy przecież większego wpływu na treści pojawiające się w introspekcji. To, co przedstawiamy sobie w naszej świadomości, pojawia się w niej zazwyczaj niczym królik wyciągnięty z kapelusza iluzjonisty.
Aby lepiej unaocznić problem automatyzmu i odpowiedzialności, zachowania automatyczne przedstawić możemy w kontekście osób dotkniętych tzw. zespołem obcej ręki. Dotknięta nim osoba może poruszać ręką i nie zdawać sobie sprawy, że jej ręka się porusza, lub też nie mieć wpływu na tenże ruch. Przykładowo, osoby cierpiące na zespół obcej ręki mogą sięgać po znajdujące się w ich pobliżu przedmioty, a nawet manipulować nimi. Obca ręka może nawet próbować je – lub też inne osoby – uderzyć lub udusić. Stąd też tę przypadłość określa się czasem syndromem dr. Strangelova, nawiązując do pamiętnej postaci z głośnego filmu Stanleya Kubricka.
Zachowanie obcej ręki jest niejako z definicji automatyczne. Co jednak sprawia, że mamy wątpliwość, czy w przypadku tego zachowania możemy przypisać odpowiedzialność w przeciwieństwie do innych automatycznych czynności – jak choćby prowadzenia samochodu – w stosunku do których takich wątpliwości nie mamy? Nie chodzi raczej o to, że nie ma zgodności pomiędzy wolą osoby dotkniętej zespołem obcej ręki a działaniem owej ręki. Zgodności takiej nie ma również w przypadku czynności prowadzenia samochodu, gdyż również i wtedy nie powstaje uświadomiona chęć działania – przynajmniej nie na każdym etapie tej czynności. Ponadto obca ręka podejmuje nierzadko takie czynności, które wymagają zdania sobie sprawy z otaczającej rzeczywistości, a także uwzględnienia tych „przekonań” w podejmowanym działaniu. Problem tkwi raczej w tym, że osoba dotknięta takim zaburzeniem nie ma możliwości „zawetowania” czynności podejmowanych przez obcą rękę. Sugeruje to, że kontrola nad czynnościami automatycznymi, która pozwalałaby na przypisanie odpowiedzialności nie polega na zgodności woli z działaniem – gdyż często takiej woli, a więc uświadomionej chęci działania, po prostu nie ma – lecz na możliwości powstrzymania się od owych czynności. Ponadto w przypadku obcej ręki istotny wydaje się fakt, czy osoba dotknięta tym zaburzeniem identyfikuje się z działaniem jej obcej ręki, a więc, ujmując rzecz ogólnie, czy działanie to odzwierciedla system wartości tej osoby. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, w której wykazalibyśmy, że dana osoba nie mogła zawetować działania swojej obcej ręki. Pomimo tego moglibyśmy podjąć próbę uzasadnienia odpowiedzialności tej osoby, jeśli okazałoby się, że nawet nie próbowała zawetować tego działania, gdyż w pełni je aprobowała.
Podsumowując, wyzwanie jakie prawu rzuca współczesna nauka o poznaniu, nie polega na tym, że neguje ona autonomię człowieka. Bliższe prawdy byłoby twierdzenie, że nauka ta wskazuje na stopniowalność owej autonomii oraz sugeruje, że jest ona znacznie mniejsza niż to się nam zazwyczaj wydaje. Nie oznacza to jednak, że nikt nie jest odpowiedzialny za swoje czyny. Trudności pojawiają się jednak wtedy, gdy podejmujemy próbę dostosowania prawniczej aparatury pojęciowej do jej naukowego odpowiednika.
Łukasz Kurek
Publikacja finansowane w ramach programu Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod nazwą „DIALOG” w latach 2016-2019