W poszukiwaniu geniuszu
Geniusz wcale nas nie opuścił, tylko przemawia do wybranych innym niż dotąd językiem – językiem matematyki.
Historycy filozofii mają kłopot, próbując pogodzić to, że Sokrates znajduje się jeśli nie we władaniu, to na pewno pod przemożnym wpływem owego boskiego głosu, z faktem, iż nauczyciel Platona był uosobieniem mądrości i – jak sam wyznawał – przekonać mógł się tylko do tego, co rozum nakazywał uznawać mu za prawdziwe. Wielki Sokrates, którego wyrocznia delficka ogłosiła najmądrzejszym z ludzi, zdaje się polegać na dwóch różnych źródłach wiedzy: wierzy w autorytet własnego intelektu, ale równocześnie, podążając za wskazaniami daimoniona, przyjmuje za własne tezy objawione przez inną instancję.
Daimon
Oczywiście wiara w to, że ludzkimi działaniami kierować mogą rozmaite bóstwa, była w starożytnych Atenach czymś powszechnym. Tak właśnie – boską inspiracją – tłumaczono na przykład uprawianie poezji. Samo słowo „inspiracja” pochodzi od łacińskiego inspirare, „wdychać”, i nawiązuje do obecnej już u Homera i Hezjoda wizji poety, który tworzy pod wpływem boskiego tchnienia. Platon upierał się, że poeci nie praktykują żadnej wyuczonej sztuki, stanowiąc jedynie narzędzia, którymi posługują się bogowie. W „Ionie” czytamy: „A dlatego im bóg rozum odbiera i używa ich do swej posługi i wieszczów i wróżbitów boskich, abyśmy, słuchając, wiedzieli, że to nie oni sami mówią te bezcenne rzeczy; nie ci, których rozum odszedł, tylko bóg sam mówi i przez nich się do nas odzywa”.
Copernicus Festival rusza w Krakowie już 18 maja!
Hasłem przewodnim drugiej edycji jest „Geniusz”.
- Dowiedz się więcej na stronie festiwalu copernicusfestival.com
- Przeczytaj więcej tekstów ze specjalnego dodatku festiwalowego
Ci opętani artyści, którzy nie mówią własnym głosem, nie mają żadnej prawdziwej wiedzy, są jedynie zabawkami daimonów, duchów, które ich posiadły. Platon widzi w tym niebezpieczeństwo i nie waha się wyrzucić poetów z idealnego państwa. Równocześnie jednak Platon nie potępia swego Mistrza – boski głos, który szeptał do ucha Sokratesowi, nie stanowi takiego niebezpieczeństwa jak bóstwa przemawiające ustami poetów. Co zatem różni ateńskich poetów od Sokratesa, że trzeba ich wygnać z polis, podczas gdy Sokrates jest dobrym kandydatem na króla-filozofa? Wydaje się, że grzechem antycznych poetów jest bezrefleksyjność, całkowite poddanie się boskiemu natchnieniu. Sokrates może i wsłuchuje się w napomnienia i przestrogi daimoniona, ale to opętanie jest pod względną kontrolą rozumu, boska furia znajduje ujście w łańcuchach logicznych wynikań.
Może dlatego zresztą sokratejskie bóstwo nie jest daimonem, duchem, ale daimonionem, „duszkiem”.
Genius
Słowo genius pochodzi od łacińskiego czasownika gigno, gignere, co znaczy „tworzyć, sprawiać, spłodzić”, i dzieli ten źródłosłów z takimi pojęciami jak gens (lud, klan) czy genus (ród, rodzaj). Najstarszym znanym dziełem literackim, w którym pojawia się genius, jest sztuka Plautusa z III w. p.n.e., w której jeden z bohaterów przyznaje, że oszukał zarówno swą duszę (animus), jak i swój genius.
Czym zatem był dla Rzymian genius? Pierwotnie była to zapewne boska siła czy też obecność, duch związany z aktem narodzin i tworzenia. Nie dziwi zatem, że genii uznawane były za bogów opiekujących się poszczególnymi rzymskimi rodami. Z czasem przyjęło się jednak mówić, że każdy człowiek ma swój genius; obecność tych bóstw wiązano także z określonymi miejscami (genius loci). Wraz ze zwiększaniem się wpływów helleńskich na kulturę rzymską genius przybrał niektóre cechy daimona: choć wszyscy ludzie mieli swoje genii, duchy opiekuńcze największych Rzymian uznawane były za szczególnie wyjątkowe i niezwykłe. Jak zauważa Darrin McMahon w monografii „Divine Fury”, Oktawian August wykorzystał kult geniuszu, by wzmocnić fundamenty swego panowania: Genius Augusti utożsamiony został z Genius populi Romani. Bite wówczas monety i rzeźby ustawiane w świątyniach nie przedstawiały Augusta, ale jego genius – szczęśliwym zbiegiem okoliczności wyglądali oni tak samo!
Narodziny geniuszu
Ze zrozumiałych względów kult geniuszu osłabł wraz z nadejściem chrześcijaństwa, choć miejsce genii szybko zajęli święci. Dopiero renesansowa rewolucja pozwoliła odrodzić się geniuszowi, choć początkowo traktowany był jedynie jako wątłe echo starożytnych koncepcji. Przełom nastąpił w XVII w., gdy pojęcie geniuszu przybrało mniej więcej takie znaczenie, jakie ma do dzisiaj. Jean François de Saint-Lambert tak zdefiniował geniusz w „Wielkiej encyklopedii francuskiej” Diderota i d’Alemberta: „Geniusz to ekspansywność intelektu, siła wyobraźni i aktywność duszy. (…) Dusza człowieka genialnego jest bardziej pojemna i wrażliwa na uczucia innych; zainteresowana wszystkim, co istnieje w naturze, nigdy nie przyjmie idei, która nie wywołuje uczuć”.
Zauważmy, że geniusz Saint-Lamberta nie jest już bóstwem, które opętuje człowieka i przemawia przez niego. Geniuszami są ci, którzy posiadają wybitną zdolność do odczytywania świata, rodzaj wrażliwości pozwalający im kontemplować tylko te idee, które kontemplować warto. W przywołanej definicji odnaleźć można jednak pewne pozostałości starożytnej wizji geniuszu: geniusz encyklopedystów nie jest bowiem „rezonerem”, kimś, kto poznaje świat wyłącznie na podstawie żelaznych zasad logiki. Geniusz to człowiek pełen emocji i uczuć, a jego wielkość przejawia się nie tyle w racjonalnych sądach, co w głębokich intuicjach. Geniusz otoczony jest też nadal nimbem tajemnicy, a każda próba jego charakterystyki okazuje się niewystarczająca. Saint-Lambert kończy swój esej następującym wyznaniem: „Nie ja powinienem był napisać ten artykuł; powinien on być raczej dziełem jednego z tych niezwykłych ludzi, którzy uświetniają nasze stulecie, człowieka, który – by zrozumieć geniusz – musiałby jedynie spojrzeć w swoje wnętrze”.
Przywoływany już Darrin McMahon twierdzi, że XVIII-wieczny comeback geniuszu nie był przypadkowy. Narodziny nowożytności, a w szczególności niezwykłe sukcesy XVII- i XVIII-wiecznej nauki, doprowadziły do prawdziwej rewolucji w spojrzeniu na świat, przede wszystkim zaś sprawiły, że Bóg „wycofał się” nieco ze spraw ludzkich. Piękne konstrukcyjnie, ale pozbawione życia systemy filozoficzne Kartezjusza, Leibniza i Spinozy potraktowały Boga jako element domykający pewną wizję świata. Ale wszechświat-maszyna, pozbawiony emocji, szybko zatęsknił za czymś, co przekraczałoby sztywno wyznaczone granice – zatęsknił za wyjątkowymi jednostkami, stanowiącymi łącznik między prozą mechanicznej rzeczywistości a sferą sacrum. Stąd też wziął się romantyczny sprzeciw wobec ograniczeń narzucanych przez rozum i kult geniusza-poety, rzucającego wyzwanie samemu Bogu.
Poeta i fizyk
Jak widzieliśmy, historia niesie splątane ze sobą dwa aspekty geniuszu: z jednej strony mamy opętanie, boską manię, zanurzenie w otchłaniach irracjonalności, a z drugiej – logiczne ramy i konsekwencję w dążeniu do prawdy. Jedno nadaje geniuszowi treść, drugie – formę; symbolem pierwszego jest romantyczny poeta, a drugiego – filozof, choć dziś pewnie lepiej powiedzieć: fizyk.
To, co szczególnie różni dawnego poetę od dzisiejszego fizyka, to język, jakim się posługują. Poeta – przynajmniej typowy poeta – uciekał się do złożonych metafor, testując tym samym granice języka i granice rozumienia. Natomiast fizyk używa matematyki, próbując prawa przyrody zamknąć w matematycznych równaniach. Ma przy tym to szczęście, że narzędzie, którym rozporządza, jest dobrze przystosowane do badania rzeczywistości.
Eugene Wigner w słynnym eseju „Niepojęta skuteczność matematyki w naukach przyrodniczych” nie waha się mówić o cudzie: „Stosowność języka matematyki do formułowania praw fizyki jest cudownym darem, którego ani nie rozumiemy, ani nań nie zasługujemy. Powinniśmy być za niego wdzięczni i mieć nadzieję, że pozostanie on w mocy w przyszłych badaniach, oraz że rozszerzy się on, lepiej lub gorzej, dla naszej przyjemności, a może też dla naszego zmieszania, na szerokie gałęzie wiedzy”. Cud ten jest tym większy, że nawet jeśli wierzymy, iż teorie matematyczne wychwytują jakieś aspekty niezależnych od nas, wiecznych struktur zamieszkujących świat platońskich idei, matematyka, której uczymy się w szkołach i na uniwersytetach, została przecież stworzona przez człowieka.
Co więcej, jeśli rację mają niektórzy przedstawiciele nauk kognitywnych, tacy choćby jak George Lakoff, pojęcia matematyczne mają swe źródła w swoiście pojętych metaforach. W codziennym doświadczeniu nie stykamy się z abstrakcyjnymi liczbami, a tym bardziej z przestrzeniami Hilberta czy geometriami nieprzemiennymi, i właśnie dlatego nazywamy je bytami abstrakcyjnymi. Konkretnym doświadczeniem jest widok dwóch drzew albo dwóch stołów, a nie liczby „dwa” jako takiej. Metafory Lakoffa stanowią mechanizm poznawczy, który pozwala na przejście od konceptualizacji konkretnych zjawisk do abstrakcyjnych pojęć. Pojęcia matematyczne nie są tu wyjątkiem: tak jak „miłość”, „sprawiedliwość” czy „dobro” rozumiemy poprzez ugruntowujące je metafory (np. poprzez metaforę miłości jako podróży), tak i podstawowe pojęcia matematyki są wynikiem metaforyzacji (np. Lakoff uważa, że podłożem dla elementarnej arytmetyki są metafory zbioru przedmiotów, konstrukcji przedmiotu, pomiaru za pomocą pręta oraz ruchu wzdłuż ścieżki). W pewnym sensie matematyk robi to samo, co robił poeta: tworzy nowe, bardziej abstrakcyjne pojęcia, korzystając ze struktury inferencyjnej pojęć konkretnych. Co więcej, czyni to w sposób bardziej radykalny niż romantyczny wieszcz, bo w abstrakcyjnej strukturze teorii matematycznych z pojęć źródłowych zostaje czysta forma.
Wielkość nauki
Na jeszcze inny, mniej oczywisty związek między matematyką i poezją zwraca uwagę Michał Heller: „[W porównaniu z poezją] matematyka wydaje się prozaiczna, bo w postaci prostych twierdzeń potrafi wyrażać związki, których prawdziwość jest zagwarantowana ciągami kontrolowanych przez nas wynikań. Ale ma również środki, by wyrazić – jak poezja – to, czego nie da się wyrazić w języku innym niż matematyka. Pomyślmy na przykład o różnych twierdzeniach o zmierzaniu do nieskończoności, o twierdzeniach egzystencjalnych, które mówią, że coś istnieje, choć nie potrafimy tego skonstruować, o strukturach zawierających w sobie niewyobrażalnie bogatą treść”. Matematyka – nie tylko w swych zastosowaniach w fizyce, ale może głównie wtedy, gdy jest uprawiana dla niej samej – pozwala nam w cudowny sposób przekraczać granice tego, co dostępne jest bezpośredniemu doświadczeniu. Poeta próbował niegdyś wyrazić coś nieuchwytnego, nieoczekiwanym porównaniem dotknąć transcendencji. Dla matematyka przekraczanie takich granic jest dziś chlebem powszednim.
Być może poeta ustąpił dziś miejsca matematykowi i fizykowi – i to wśród nich skłonni jesteśmy szukać geniuszy. Poezja równań matematycznych nie tylko wykracza ku temu, co transcendentne, składając w ten sposób hołd boskiej manii starożytnych poetów, ale czyni to w konsekwentny i kontrolowalny sposób. Być może to w tym ścisłym zespoleniu dwóch aspektów geniuszu – irracjonalnego i racjonalnego – leży klucz do zrozumienia wielkości współczesnej nauki.
Daimonion wcale nas nie opuścił, tylko przemawia do wybranych innym niż dotąd językiem – językiem matematyki. ©
Prof. BARTOSZ BROŻEK (ur. 1977) jest filozofem, kognitywistą i prawnikiem, pracuje w Katedrze Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej UJ, jest członkiem Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Autor kilkunastu książek poświęconych filozofii języka i umysłu, teorii racjonalności i filozofii prawa. Ostatnio opublikował „Granice interpretacji”. Jest członkiem Rady Programowej Copernicus Festival.