Usprawiedliwienie historii – Wielkie Pytania

Usprawiedliwienie historii

Zło fizyczne: śmierć, cierpienie, rozkład znajdują uzasadnienie w strukturze Wszechświata. Ale istnienia zła moralnego nie da się uzasadnić prawami fizyki. Trzeba więc wyjść poza nie.

Jak można wyobrazić sobie początek? Nie ma nic. Zupełnie nic. Nawet pustki. Jest tylko nieskończone pole możliwości: rzeczy, stany, procesy, abstrakcyjne struktury… – cokolwiek, co byłoby, mogłoby być, mogłoby być, gdyby… I oto zaistniało coś. Nie wiemy, co. Mozolnie rekonstruując historię Wszechświata wstecz, dochodzimy do wniosku, że to coś, lub coś, co z niego natychmiast powstało, zasługuje na miano Wielkiego Wybuchu.

Nieubłagana strategia
Przejście od niczego do czegoś oznacza wyprodukowanie gigantycznej informacji. Miarą informacji jest funkcja, którą fizycy nazywają entropią: im mniejsza entropia, tym większa informacja. Na początku entropia musiała więc być minimalna. I zgodnie z drugą zasadą termodynamiki – natychmiast zaczęła rosnąć. A wzrost entropii jest strzałką czasu, wskazującą z teraźniejszości w przyszłość. Czas zaczął upływać, historia zaczęła się dziać.
Płynący czas, wyznaczany przez drugą zasadę termodynamiki, nie jest prostym następstwem chwil. Każda chwila niesie w sobie granicę oddzielającą to, co może się stać, od tego, co stać się nie może. W stanach odległych od stanu równowagi, a więc wtedy, gdy istnieją znaczne różnice temperatur, układ może się znaleźć w reżimie nieliniowym – to znaczy, w efekcie różnego rodzaju dynamicznych sprzężeń, na tle ogólnego wzrostu entropii, czyli wzrostu bałaganu, mogą się tworzyć zalążki organizacji. Raz zapoczątkowane, wykazują tendencje wzrostu. W ten sposób następuje przyrost złożoności, powstają coraz bardziej wyrafinowane struktury: gwiazdy, galaktyki, planety, organizmy żywe.
Ale strategia drugiej zasady termodynamiki pozostaje nieubłagana. Żeby życie mogło się zawiązać, choćby tylko na jednej planecie, Wszechświat musi być stary, wielki i pusty. Synteza węgla i innych cięższych pierwiastków chemicznych, niezbędnych dla życia, wymaga gorącego początku, w którym mogłyby powstać jądra lekkich pierwiastków chemicznych (wodoru i helu) i potem przynajmniej kilku miliardów lat ewolucji, w czasie których lekkie pierwiastki mogłyby się przepalić, we wnętrzach gwiazd, na cięższe pierwiastki.
A kilka miliardów lat ewolucji oznacza rozdęcie Wszechświata do gigantycznych rozmiarów. Ta ciągle rozrastająca się – i rozrzedzająca – pustka nie jest zbytecznym „produktem ubocznym”; odgrywa ona rolę wielkiego zlewu, wchłaniającego w siebie ogromne ilości zużytej energii (znowu drugie prawo termodynamiki), której kosztem małe lokalne zaburzenia mogą budować swoje struktury. Lokalne struktury odżywiają się ujemną entropią (negentropią), a zużytą energię wydalają w kosmiczną pustkę.
Prawa fizyki nie tylko zezwalają, lecz wręcz wymuszają tworzenie struktur, nawet tak skomplikowanych jak organizmy żywe. Ale nieubłaganie pilnują ostatecznego bilansu – musi on być zgodny z drugą zasadą termodynamiki, wszystko musi zmierzać do termodynamicznej równowagi, czyli termodynamicznej śmierci, nawet najtrwalsze struktury muszą w końcu ulec statystycznemu bałaganowi. Trupy są zimne, bo znajdują się w termodynamicznej równowadze z otoczeniem. Zło fizyczne: śmierć, cierpienie, rozkład znajdują swoje uzasadnienie w strukturze Wszechświata. Są ceną za to, że życie jest w ogóle możliwe.
Ale istnieje także zło moralne: gdy człowiek wykorzystuje zło fizyczne, by zniszczyć drugiego człowieka. Zło moralne pojawiło się w historii Wszechświata dopiero wtedy, gdy zaistniała w nim istota rozumna, zdolna do wybierania pomiędzy dobrem a złem. Przedtem mogło istnieć zło fizyczne, ale Wszechświat był moralnie niewinny. Istnienia zła moralnego nie da się uzasadnić przez odwołanie się do praw fizyki. Zło moralne poza nią wykracza.
Mała cząstka wieczności
Trzeba więc wyjść poza prawa fizyki. Pierwsze pytanie, które się nasuwa, gdy o nich myślimy, to skąd się wzięły, dlaczego istnieją. To prawda, że to one kształtują, czyli w pewnym sensie podtrzymują, strukturę Wszechświata. Ale już Platon w „Fedonie” mimochodem rzucił uwagę, że choćbyśmy odnaleźli Atlasa, który na swoich barkach podtrzymuje porządek świata, to nawet nie dotknęlibyśmy pytania, co podtrzymuje Atlasa. A więc dlaczego istnieją prawa fizyki? Dlaczego istnieje raczej coś niż nic? – powraca stare pytanie Leibniza.
Choćby coś było ulotnym cieniem bytu, jest czymś nieskończenie więcej niż nic. Ale coś, co istnieje, nie jest ulotnym cieniem bytu, lecz Wszechświatem. Dlaczego więc istnieje Wszechświat raczej niż nic?
Coś może znaczyć jeszcze coś innego. Na przykład, czy 2+2=4 jest czymś? Czy mogłoby być tak, żeby nie było nawet tego, że „dwa plus dwa jest cztery”? Przecież 2+2=4 istnieje raczej niż nie. Oczywiście 2+2=4 jest tu tylko symbolem. Pytanie rozciąga się na całą matematykę, a ponieważ Wszechświat badamy przy pomocy matematyki, musimy zapytać, dlaczego to coś, co badamy, jest racjonalne, w sensie – daje się racjonalnie badać.
Czy zatem pytanie o istnienie i pytanie o racjonalność nie są dwoma obliczami tego samego pytania?
W 2013 r., staraniem wydawnictwa Wiley-Blackwell, ukazała się książka zatytułowana „The Mystery of Existence. Why Is There Anything At All?”. John Leslie i Robert Kuhn dokonali wyboru tekstów drążących pytanie Leibniza, od starożytności do dziś, i zaopatrzyli je w bogate komentarze. Są wśród tych tekstów takie, które wskazują na głębię i nieuniknioność pytania Leibniza, ale są i takie, które starają się przekonać czytelnika, że pytanie to jest bez sensu, lub że istnienie świata jest „brutalnym faktem”, z którym po prostu trzeba się zgodzić. Można znaleźć niewiele prób odpowiedzi na pytanie Leibniza (np. ostatnio modna, że muszą urzeczywistniać się wszystkie możliwości – ale dlaczego?). Zaskakuje jedna. Zaskakuje, ale po chwili refleksji uderza swoimi perspektywami. Sięga ona poglądów Platona: istnieje coś, bo to jest dobre. Redaktorzy książki nazywają tę próbę odpowiedzi wyjaśnieniem etycznym, a jeden z nich, John Leslie, uważa, że jest ona „nadzwyczaj atrakcyjna” (remarkably attractive).
Wyjaśnienie to nie jest zjawiskiem odosobnionym w historii filozofii. Wystarczy przypomnieć sobie, że jedną z naczelnych tez filozofii Tomasza z Akwinu było twierdzenie, iż „dobro i byt są zamienne” (bonum et ens convertuntur). W tej perspektywie Dobro ma wymiar ontologiczny. Jeżeli tak, to odpowiedź na pytanie Leibniza przez odwołanie się do Dobra należy rozumieć w sensie sprzężenia: Dobro jest źródłem Istnienia, a Istnienie sprawia, że Dobro jest. W języku nowoczesnej logiki może by się to nazywało samoodniesieniem.
A zatem nie jest tak, że istnieje jakiś Bóg – Wielki Gracz, który układa przed sobą wszystkie możliwości, klasyfikuje je i wybiera najlepszą. Samo Dobro jest – jeżeli tak można powiedzieć – najlepszą z możliwości i dlatego istnieje, i jest źródłem wszystkiego, co jest.
Jeśli wszystko, co powiedziałem dotychczas, poszerzyć o perspektywę teologiczną, to dziedzina możliwości, z których urzeczywistnia się najlepsza, urasta do niewyobrażalnych rozmiarów. Bo przecież trzeba uwzględnić także i te możliwości, które mogą się realizować po tamtej stronie życia. Jak Leibniz trafnie zauważył, „znamy tylko małą cząstkę wieczności”. A więc i bardzo małą cząstkę problemów, które trzeba było rozwiązać, żeby Wszechświat zaistniał.
A zło moralne? Jeżeli świat jest dziełem dynamicznej natury Dobra, to skąd zło moralne?
John Leslie odwołuje się do znanego argumentu Leibniza: możliwe dobra nie mogą urzeczywistnić się wszystkie równocześnie, gdyż bywa tak, że jedno wyklucza drugie. Konkurują ze sobą nie poszczególne dobra, wzięte indywidualnie, lecz wszystkie ich możliwe konfiguracje. Voltaire wyśmiewał powyższy argument: jeżeli ten świat jest najlepszym z możliwych, to jakie są te gorsze? Można zrozumieć ironię Voltaire’a, bo w problemie zła „siedzimy po uszy”, ale nie zmienia to faktu, że ironia nie ma nic wspólnego z logicznym ważeniem racji.
Jeżeli Dobro jest usprawiedliwieniem istnienia, to Dobro, jak rozważaliśmy wyżej, jest też usprawiedliwieniem racjonalności. A zatem zło jest irracjonalne, czyli nie da się go racjonalnie usprawiedliwić. Jest wynikiem irracjonalnej, ale wolnej (wolnej także do irracjonalności) decyzji człowieka. Ten wyłom w racjonalności jest tolerowany, bo widocznie Wszechświat ze złem i wolnością jest lepszy niż Wszechświat bez zła i bez wolności.
Postludium
Jak pogodzić konieczność Dobra z wolnością czynienia zła? To wszystko nie jest łatwe do przyjęcia. Może więc warto pomóc sobie jakimś, choćby dalekim, porównaniem. Gdzie zatem szukać obszaru rzeczywistości, w którym wolność współżyłaby z koniecznością, a który byłby bardziej przejrzysty dla naszego umysłu?
Myślę, że takim obszarem jest sztuka. W dziele sztuki – w prawdziwym arcydziele – zarówno cały zamysł, jak i każde pociągnięcie ręki mistrza, jest wyrazem jego wolności. Bez tej wolności, wyrażającej się w każdym szczególe, mogłaby powstać tylko reprodukcja, ale nie dzieło sztuki. Równocześnie jednak ręka mistrza jest powodowana subtelną koniecznością. „Pietà” Michała Anioła już była zawarta w marmurze, on musiał tylko odrzucić zewnętrzne warstwy, które ją zakrywały.

Ks. Prof. MICHAŁ HELLER jest kosmologiem i filozofem. Jako pierwszy Polak został laureatem Nagrody Templetona, przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią. Założyciel Centrum Kopernika, autor ponad czterdziestu książek.
Artykuł powstał w ramach realizowanego przez Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych projektu „Science for ministry in Poland”, sponsorowanego przez Fundację Johna Templetona.

CYKL „NAUKA I RELIGIA”
Ks. prof. Michał Heller: Wiele osób mylnie sądzi, że religia musi pozostawać w konflikcie z nauką. Wiotkość takich poglądów ujawnia się natychmiast, gdy tylko odpowiedzialna nauka spotka się z pogłębioną teologią. Temu ma służyć cykl pt. „Nauka i religia”.
Wszystkie teksty z cyklu można przeczytać na stronie tygodnik.onet.pl/nauka-i-religia

Skip to content