Smutek, prawda i racjonalność
Gdy przyjrzymy się najnowszym badaniom i konceptualizacjom tego, w jaki sposób budujemy nasz światopogląd, granice między rozumem a emocjami zaczną się zacierać – albo przynajmniej mocno komplikować.
W potocznym rozumieniu argumentacja oznacza uzasadnianie jakiegoś stanowiska lub przekonywanie innych o jego trafności. Robimy to właściwie każdego dnia, udzielając porad, prawiąc morały i tocząc mniej lub bardziej poważne spory. W idealnym świecie – a może wcale nie tak idealnym, jak w swoim artykule przekonuje Bartosz Brożek (zob. poniżej) – w dyskusjach kluczową rolę powinny odgrywać rzeczowe argumenty. W naszym świecie często z siły argumentów przechodzimy do argumentu siły. Dlaczego?
Na ławie oskarżonych łatwo postawić w tym kontekście emocje. To one mają wpływać na zmniejszenie poziomu racjonalności dyskusji. Koresponduje to z rozpowszechnionym przekonaniem, że emocje są czymś irracjonalnym, stoją w opozycji do rozumu. Takie stanowisko zajmowali nie tylko teologowie, upatrujący w afektach źródła skłonności do wielu grzechów, ale też filozofowie, przypisujący rozumowi wyłączną rolę w poznaniu. Wystarczy wspomnieć słynną Platońską alegorię rydwanu, którego woźnica (rozum) miał za zadanie ujarzmić konie symbolizujące pożądliwości i emocje.
Współcześnie taki obraz funkcjonowania naszego umysłu przestał nas satysfakcjonować – wiemy, że jest zbyt uproszczony. Gdy przyjrzymy się najnowszym badaniom i konceptualizacjom tego, w jaki sposób budujemy nasz światopogląd i uzasadniamy własne przekonania, granice między rozumem a emocjami zaczną się zacierać – albo przynajmniej mocno komplikować.
Umysły otwarte i zamknięte
Domknięcie poznawcze – to teoretyczny konstrukt psychologiczny, rozpropagowany przez amerykańskiego psychologa społecznego (polskiego pochodzenia), Ariego Kruglanskiego. Intuicyjnie można określić go jako potrzebę unikania niejasności. Nie jest to jednak potrzeba w znaczeniu potocznym, lecz raczej pewna skłonność. W pełni zresztą zrozumiała. Każdy z nas chce przecież rozumieć otaczającą go rzeczywistość. Nie lubimy sytuacji, gdy nie pojmujemy tego, co dzieje się wokół nas. Wpływa to na zmniejszenie poczucia bezpieczeństwa, zwiększając ryzyko niepowodzeń, ale także powoduje wątpliwości, których przeżywanie zazwyczaj nie należy do przyjemnych.
Dążenie do domknięcia, przejawiające się w odczuwaniu konieczności posiadania określonego obrazu świata, nawet za cenę ignorowania jego niespójności, występuje jednak w różnym nasileniu. Jednostki, które wykazują wysoki poziom tej potrzeby, będą skłonne do silnej obrony swojego światopoglądu, gdyż nie chcą zakwestionować odpowiedzi na określone pytanie, którą wcześniej przyjęły. Obrona ta często będzie jednak przebiegała w sposób nieudolny, choćby z uwagi na brak pogłębionej wiedzy i, co za tym idzie, adekwatnych argumentów.
Stąd już prosta droga do dogmatyzmu, który przejawia się w petryfikacji przekonań. Stają się one po prostu niepodważalne, więc nie jest możliwe przedstawienie takiej argumentacji, by osoba była skłonna je zmodyfikować.
Osoby o mniejszej potrzebie domknięcia są bardziej tolerancyjne na niepewność i skłonne do dokładniejszego analizowania różnych sytuacji, a w związku z tym ich przekonania łatwiej mogą ulegać zmianom. Rzadziej kierują się one stereotypami i są mniej sztywne poznawczo. W dyskusjach będą więc bardziej otwarte na argumenty oponentów, a ich własne będą wynikiem przeprowadzonych analiz. Warto pamiętać jednak o jednej sprawie: wysoka potrzeba domknięcia i sztywność nie muszą się wiązać z niższym poziomem inteligencji – nie stwierdzono występowania tego typu korelacji.
Kruglanski określił dwa kluczowe elementy domknięcia poznawczego mianem „chwytania” i „zamrażania”. Pierwsze z nich oznacza przyjęcie wyjaśnienia bez jego dokładnej analizy; im wyższy poziom potrzeby domknięcia, tym bardziej akceptowane rozwiązania muszą być zgodne ze stanem wiedzy podmiotu (pomijane są informacje, które mogą podać w wątpliwość zasadność przyjętego systemu przekonań). Zamrażanie polega z kolei na tym, że nowa informacja zostaje częścią systemu przekonań i również staje się niepodważalna.
Dlaczego nasze przekonania stają się niepodważalne? Na to pytanie można próbować odpowiedzieć, odchodząc nieco od psychologii społecznej, a wchodząc na pole filozofii. Wydaje się, że wszyscy chcemy znać prawdę, ale niektóre osoby wykazują większą tendencję do przeświadczenia o jej posiadaniu. Niezależnie od tego, czy ich wizja świata będzie obiektywnie łatwa, czy trudna do podważenia (zwolennikowi teorii płaskiej Ziemi teoretycznie powinno wystarczyć pokazanie zdjęć z kosmosu), dla nich będzie nienaruszalna. Takie poczucie „pewności prawdziwości” rzeczywiście może być przyjemne. Zwalnia z dalszych poszukiwań – bo przecież skoro to ja posiadam prawdę, to czego mam poszukiwać? Wszyscy, którzy twierdzą inaczej, są w błędzie, a zatem można ich albo próbować przekonać, albo z politowaniem wzruszyć ramionami, wysłuchując ich argumentów.
W tym kontekście należy wspomnieć także o roli autorytetów. Ich znaczenie będzie zdecydowanie większe u osób o większej potrzebie domknięcia. Uznawanie pewnych osób za autorytety, rzecz jasna, nie stanowi samo w sobie cechy niepożądanej. Jeżeli jednak ich opinie są przyjmowane bezkrytycznie, to trudno komuś takiemu uczestniczyć w racjonalnej wymianie argumentów. Samo powołanie się na autorytet nie będzie wystarczające – nie wszyscy muszą przecież zgadzać się z konkretnym stanowiskiem ani uznawać, że wskazana osoba rzeczywiście stanowi autorytet. Z drugiej strony, wszyscy kierujemy się opinią osób uznanych za biegłych w danej dziedzinie. Na uczelni, u lekarza czy u mechanika samochodowego – zazwyczaj jesteśmy zdani na wiedzę innych osób, sami przecież nie możemy się znać na wszystkim. Problem sprowadza się więc do skali i bezkrytyczności przyjmowanych opinii oraz braku ich analizy, jaka powinna poprzedzać wykorzystanie uzyskanych w ten sposób argumentów w dyskusji.
Kto zapalił światło
Pokrewnym terminem, do którego możemy się odwołać, mówiąc o argumentacji, jest refleksyjność.
Oznacza tendencję do długiego podejmowania decyzji i popełniania niewielkiej liczby błędów, w psychologii przeciwstawia się ją impulsywności. Refleksyjność można mierzyć – służy do tego m.in. test porównywania znanych kształtów (zadaniem uczestnika tego testu jest znalezienie wśród kilku wariantów rysunku takiego, który jest identyczny ze wzorcem, wyświetlanym równocześnie).
W kontekście filozoficznym refleksyjność można określić jako skłonność do pogłębionego namysłu nad rzeczywistością, analityczne nastawienie w myśleniu. Nie powinno zaskakiwać, że wysoka refleksyjność koreluje z niskim poziomem potrzeby domknięcia.
Gdzie pośród tych wszystkich konstruktów teoretycznych opisujących nasz umysł znajduje się miejsce na emocje? Jak wspomniałem, można je uznawać za coś, co przeszkadza w argumentowaniu czy poprawnym postrzeganiu rzeczywistości.
Wszyscy posługujemy się przecież w języku potocznym wyrażeniami w stylu: „dała się ponieść emocjom” czy „był tak rozemocjonowany, że nie wiedział, co mówi”. Co jednak ciekawe, nie zawsze tego rodzaju stwierdzenia muszą nas prowadzić do adekwatnej oceny sytuacji. Stwierdzono istnienie zależności pomiędzy pewnym typem emocji a racjonalnością podejmowanych decyzji – a co za tym idzie, także argumentacji. Dotyczy to emocji określanych jako „negatywne”, czyli strachu, gniewu lub smutku.
Osoby, u których występują one w większym nasileniu, są bardziej realistyczne i precyzyjne, skłonne do pogłębionego myślenia i mniej podatne na wpływy osób trzecich (wykazują więc prawdopodobnie mniejszą potrzebę domknięcia). Do takich wniosków może prowadzić interpretacja wyników uzyskanych m.in. przez dwie amerykańskie psycholożki, Lauren Alloy i Lyn Abramson. W 1979 r. przeprowadziły badania, w których brały udział dwie grupy: osoby depresyjne (bardziej podatne na zachorowanie na depresję) oraz niedepresyjne. Badani mogli w dowolnym momencie nacisnąć guzik, po czym mogło nastąpić zapalenie się zielonego światła. Możliwych było więc kilka scenariuszy: (1) osoba naciska guzik i światło się zapala, (2) naciska, ale się nie zapala, (3) nie naciska, ale światło się zapala, oraz (4) nie naciska i światło się nie zapala.
Następnie badani mieli oszacować, na ile światło zapalało się po prostu w przypadkowy sposób. Chodziło o sprawdzenie ich poczucia sprawczości. W sytuacji, gdy zapalenie lampki rzeczywiście było warunkowane wciśnięciem guzika, wszyscy badani adekwatnie oceniali swój wpływ na rezultat. Jednakże w sytuacji alternatywnej, gdy związek ten nie występował, u osób niedepresyjnych pojawiła się iluzja kontroli – przeceniały one swój wpływ na zapalenie się zielonego światła. Efekt ten nie wystąpił natomiast u jednostek depresyjnych, które dostrzegały, że ich działanie (lub jego brak) nie wywołuje żadnych skutków. Można więc wysunąć wniosek, że dominacja pozytywnych emocji skutkuje przecenianiem własnych możliwości kontrolowania rzeczywistości, co z kolei może prowadzić do zaburzenia w przetwarzaniu informacji i podejmowaniu decyzji. Niedocenienie roli przypadku zwiększa też prawdopodobieństwo popełniania błędów poznawczych. Efekt ten nie wystąpił u osób znajdujących się w stanach depresyjnych czy, ogólniej, z dominującymi negatywnymi emocjami. Bardziej adekwatnie określały one swoje możliwości kontrolowania rzeczywistości.
Wysuwa się więc przypuszczenia, że dominacja negatywnych emocji wiąże się z bardziej racjonalnym podejmowaniem decyzji, a co się z tym wiąże – z wyższym poziomem racjonalności myślenia.
Tym samym również w przypadku argumentacji uzasadnione będzie przypuszczenie, że okaże się ona bardziej racjonalna. Prawdopodobnie jest tak, że im bardziej dominuje afekt pozytywny, tym mniejsza jest skłonność do pogłębionego myślenia. Uzasadnione wydaje się przypuszczenie, że łączy się to z niechęcią do możliwej zmiany tego stanu. Obecność negatywnych emocji z kolei może powodować (nawet nieuświadomione) dążenie do zmiany, a zatem łączy się z wyższym poziomem refleksyjności oraz większą otwartością na argumenty.
Depresja i samooszukiwanie
Nie bez powodu przywołuje się w tym kontekście zjawisko depresyjnego realizmu, czyli bardziej adekwatnego oglądu świata, występującego u osób z dominującymi negatywnymi stanami afektywnymi. Na pierwszy rzut oka określenie to może się jawić jako oksymoron: depresja ma przecież przejawiać się w zaburzeniu oceny własnej sytuacji czy nieprawidłowej percepcji otoczenia. Niektóre kognitywne teorie depresji podkreślają rolę negatywnego, nierealistycznego myślenia jako czynnika ją powodującego. Aaron Beck, jeden z pionierów terapii poznawczej, zaproponował ujęcie określane jako negatywna triada poznawcza. Oznacza ona pesymistyczne postrzeganie: siebie samego, otoczenia i przyszłości. Choć bez wątpienia może ono powodować pogorszenie nastroju, a w sytuacjach skrajnych pojawienie się dystymii czy nawet depresji, nie oznacza to, że ocena ta zawsze musi być nieadekwatna.
Tego typu sytuację można powiązać ze słabszym działaniem mechanizmów samooszukiwania się, które z perspektywy ewolucyjnej mogą być uznane za strategię przystosowawczą. Na temat znaczenia samooszukiwania toczą się spory tak wśród filozofów, jak i psychologów oraz ewolucjonistów. Przyjmijmy stosunkowo proste jego rozumienie, zgodne z tym, jakie proponuje biolog ewolucyjuny Robert Trivers. Według niego to proces polegający na usuwaniu prawdziwej informacji, co prowadzi do tego, że rzeczywistość jawi się w sposób zniekształcony. Chodzi o usunięcie ze świadomości możliwości, że prawdą jest przeciwny do przyjmowanego pogląd w określonej sprawie. Jeżeli mechanizm samooszukiwania jest zaburzony, to negatywne spojrzenie na rzeczywistość może okazać się dominujące. Ale zwróćmy uwagę, że wtedy samooszukiwanie występuje w mniejszym stopniu, a zatem wizja świata staje się bardziej adekwatna – „mniej oszukana”.
Depresyjny realizm może sprawiać, że posługujemy się bardziej racjonalnymi i uzasadnionymi argumentami. Emocje nie muszą więc wpływać negatywnie na poziom racjonalności – przeciwnie, w niektórych przypadkach ich wpływ jest pozytywny. Nieco paradoksalnie, jeśli same są negatywne. ©
Marek Jakubiec
Autor jest filozofem i prawnikiem, członkiem Centrum Kopernika. Obecnie przygotowuje doktorat w katedrze Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej na WPiA UJ.