Reportaż z Próżni
Wszedłem do komory deprywacyjnej: zaciemnionej i wyciszonej skrzyni ze słoną wodą. Minęła chwila – i świat zniknął.
Z czego składa się świat? Na to pytanie można odpowiedzieć na dwa zasadnicze sposoby.
Wedle pierwszego z nich terminem „świat” obejmujemy wszystko to, co wobec nas zewnętrzne, co obiektywne, co przedmiotowe. Meble, budynki i drzewa, słońca i galaktyki, atomy i pola magnetyczne. Do grupy tej zaliczają się też nasze ciało i nasz mózg, rozumiane jako zbiory cząstek należące do tej samej wielkiej rozciągłości, która obejmuje wszystko inne. Krótko mówiąc, tą metodą zrekonstruujemy tak zwany świat przyrody. Nazwijmy go Światem 1.
Druga odpowiedź wychodzi od tego wszystkiego, co wewnętrzne, co subiektywne, co się przytrafia mnie samemu. Emocje i bóle, myśli i wspomnienia, widoki, smaki i zapachy. Wyobraźmy sobie strumień świadomości, ciągnący się od pierwszego przebudzenia do śmierci. Mówimy o tym wszystkim, co się w nim pojawia. Do grupy tej należą też drzewa i słońca, ale rozumiane jako „to coś, co w tej chwili widzę po lewej stronie”, fragment mojego pola wzrokowego. Ot, przydarzyło mi się widzieć coś zielonego, co nazwałem sobie „drzewem w świecie”. Krótko mówiąc, metodą taką rekonstruujemy tak zwany „mój świat”. Nazwijmy go Światem 2.
Osoby nieprzyzwyczajone do kursowania pomiędzy tymi dwoma światami zwykle nie do końca doceniają, jak zasadnicza, kosmiczna jest różnica pomiędzy nimi. A istnieją filozofowie, którzy daliby się pociąć, że tylko jeden z nich, a nie drugi, dostarcza nam prawidłowego „wejścia” w problem umysłu. Aby zilustrować tę fundamentalną różnicę, opowiem dziś o dekonstrukcji Świata 2.
Komora deprywacyjna (bardziej nowocześnie i marketingowo: „kabina do floatingu”) to – przynajmniej w wersji, w którą ja wlazłem – skrzynia mająca mniej więcej dwa metry długości, tyleż szerokości i metr wysokości, wypełniona do wysokości ok. 20 centymetrów ciepłą, bardzo słoną wodą. Wchodzi się do niej z boku przez wąskie drzwi, które potem się szczelnie zamyka. W środku nie jest klaustrofobicznie, nie bardziej niż w solarium. Komora jest doskonale wyciszona i zaciemniona; oczy nie rejestrują nic zupełnie, dzwoni w uszach. Woda ma świetną wyporność, więc kiedy się położyć, bezpiecznie otula i można na niej spoczywać bez wysiłku. Po paru minutach fale uspokajają się, przestaje się czuć zapach solanki i następuje stopniowa dekonstrukcja Świata 2.
Na co dzień przeważającą częścią Świata 2 są wrażenia zmysłowe. Deprywacja sensoryczna to zaś stan, w którym żaden ze zmysłów nic nie rejestruje. Gdy zabraknie wrażeń, jako pierwsze na wierzch wypływają myśli, które roboczo zdefiniujmy sobie jako wszystkie składowe Świata 2, niebędące wrażeniami zmysłowymi, które mają choćby w minimalnym stopniu charakter językowy. „Ciekawe, jaką temperaturę ma ta woda?” albo „W tej Biedronce jeszcze papier kuchenny, nie zapomnij”, albo „O, światełko!”. Przy odrobinie wprawy (jednym przychodzi to naturalnie, inni muszą ćwiczyć latami) myśli można jednak wygasić. Co wtedy pozostaje?
He, he… Wydaje się, że nasz Świat 2 ma nie wiadomo jak skomplikowaną strukturę, ale kiedy wytnie się z niego wrażenia zmysłowe i myśli, kiedy nic nie boli i kiedy nie władają nami żadne emocje, nie pozostaje… w zasadzie nic.
Świat 2 okropnie nie znosi próżni, jeszcze bardziej niż Świat 1. W niedługim czasie zaczynają się więc pojawiać pseudowrażenia zmysłowe. Coś, co prezentuje się jako wrażenie zmysłowe, ale czego nie umiemy na drodze świadomej analizy przypisać do żadnego obiektu ze Świata 1. No wiecie: smugi światła, kropki, komety, świetlne tunele. Albo wyraźny nacisk ścianki komory na rękę – chociaż za chwilę delikatny ruch ręki wcale tego nie potwierdzi. Jeśli jednak przyglądać się spokojnie i bez oceniania tym pseudowrażeniom, to w końcu ustają.
Niezwykłe jest też rozmywanie się myśli. Początkowo są one tak wyraźne jak zawsze; jak pewnie ściskany w garści kamień. Później tracą swoją identyfikację, jak gdyby tylko wisiało w przestrzeni niejasne przeczucie, że kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią powoli przesuwa się jakiejś olbrzymie wielorybie cielsko. Bywa, że nagle wyłania się pytanie: „Czy to coś przed chwilą to była myśl?”. I: „Jeśli to myśl, to o czym ona właściwie była?”. Potem nawet i te pytania ustają. Po prostu powoli przelewa się, sam w sobie, ciągnący się nieskończenie we wszystkie strony bezkształtny ciemny płyn. Co wtedy pozostaje? Naprawdę trudno powiedzieć.
Wiem natomiast, czego na pewno wtedy nie ma. Nie ma żadnego „Ja”. „Ja” to ów mityczny konstrukt filozoficzny, który miałby stanowić fundament Świata 2, najpewniejszy, najbardziej trwały jego ośrodek, a który jest ewidentnie abstrakcyjnym pojęciem, jeszcze jedną z nazw – musi tak być, skoro w komorze w żadnym momencie się nie pojawia pod własną osobą! Chyba tylko wtedy, gdy zaniepokojony pustką Świat 2 wygeneruje sobie słowo „Ja”, żeby się trochę uspokoić, i jest ono potem nużąco mielone i obracane w palcach, wraz ze swoimi beznadziejnie arbitralnymi głoskami „j” i „a”, podobnie jak generowane są inne myśli i inne pseudowrażenia, wraz ze swoimi beznadziejnie arbitralnymi treściami, kształtami i barwami.
Naprawdę trudno powiedzieć, co zostaje, kiedy wszystko kolejno zniknie. W Świecie 1 czymś takim jest próżnia. Ale w Świecie 2? Stan ten możemy chyba określić jako Próżnię; przez wielkie „P”, ponieważ jest ona znacznie bardziej pusta od próżni fizycznej – bo doświadczana. Chyba.
A teraz najlepsze. Zobaczmy, co dzieje się w tym czasie w Świecie 1. Jak zreferowane przed chwilą zdarzenie opisałby kosmita, odnotowujący beznamiętnie poruszenia materii na powierzchni naszej planety, w tym również dziwne ruchy owych ciepłych pozbawionych owłosienia istotek? Oto ciało jakiegoś faceta zanurza się w solance, a w jego mózgu ustają niektóre formy aktywności (bo przecież nie wyłącza się cały mózg, który wiecznie zajmuje się w tle tysiącem swoich spraw). I tyle. Opis ten nie różni się niczym zasadniczym od opisu nerki, w której chwilowo nie wykazuje aktywności pewna grupa nefronów; albo trzustki, w której ustaje praca niektórych wysp Langerhansa; albo zmywarki do naczyń, która na chwilę przestała pompować wodę. Owszem, mózg jest bardziej złożony od zmywarki do naczyń, ale zasadniczo jest to po prostu nieco bardziej wyrafinowana konstrukcja, zrobiona z tych samych klocków.
Podsumujmy raz jeszcze: 75 kilogramów mięsa zanurza się w słonej wodzie, po czym zmienia się wzorzec aktywności takiej śmiesznej, nitkowatej, elektrycznej galaretki. Czy patrzący na to kosmita poznałby, że właśnie zniknął świat? ©
Łukasz Lamża
Autor jest doktorem filozofii, tłumaczem, nauczycielem akademickim, popularyzatorem kosmologii i redaktorem działu Nauka w „TP”.