Racjonalność i Sens
Wszechświat przestał być Czarną Magią. Nadal czujemy przed nim respekt, kruchość naszego istnienia daje się nam we znaki, ale Kosmos przekonał nas, że jego głęboka struktura ma w sobie coś przyjaznego: pozwala się rozumieć.
Zacznijmy od bardzo elementarnego doświadczenia. Wszyscy to znamy – zmaganie się: napiąć mięśnie, wzmóc nacisk, nie dać się przezwyciężyć, zdobyć się na jeszcze większy wysiłek – może uda się przełamać opór? W zmagania z sensem jesteśmy uwikłani od początku do końca, we wszystkich kolejach i wydarzeniach naszego życia. Im bardziej osobiste są te koleje i wydarzenia, tym zmaganie bardziej dotkliwe, tym częstsze przegrane, tym boleśniejsze porażki.
Przełamywanie oporu
Warto jednak czasem zdobyć się na jeszcze trochę wysiłku i spojrzeć bardziej całościowo i bardziej ogólnie. To prawda, że każdy człowiek jest czymś niezwykle wyjątkowym we Wszechświecie, ale w niczym nie zmienia to faktu, iż jest także szczególnym przypadkiem czegoś ogólnego. Czasem uświadomienie sobie tego pomaga odwrócić uwagę od swoich problemów i nieco złagodzić wysiłek zmagania. Ale niekiedy przeciwnie – jesteśmy znikomą istotką rzuconą w przestworza czasu i przestrzeni, małym pyłkiem miotanym siłami Kosmosu. Ogrom tego, co nas otacza, zgniata nas swoim ciężarem.
Czy warto zmagać się nadal? Wydaje się, że fizyk-noblista Steven Weinberg poddał się, gdy w książce „Pierwsze trzy minuty” zapisał swoje słynne zdanie: „Im bardziej wszechświat wydaje się nam zrozumiały, tym bardziej także wydaje się bezsensowny (pointless)”.
Ale te siły, które miotają ludzkim pyłkiem, nie są byle jakie. Grają potężną, ale subtelną grę. Być może ten pyłek się nie liczy w grze, nie jest główną stawką, lecz detalem, ale na pewno detalem misternie wkomponowanym w całość. Samo jego istnienie jest zależne od niezwykle wyrafinowanego sprzężenia sił tworzących Kosmos.
Być pionkiem w grze, której się nie rozumie, i to pionkiem tak bardzo kruchym, jest czymś deprymującym. Gry nie można zmienić, ale czy można ją przynajmniej zrozumieć?
Strategie rozumienia
Pierwszy kontakt dziecka – i zapewne człowieka pierwotnego – ze światem to natłok wrażeń dający obraz czegoś chaotycznego i wrogiego, a przynajmniej nieoswojonego. Dopiero z czasem z tej nieokreślonej masy zaczynają się wyłaniać fragmenty, z którymi można sobie jakoś poradzić. Rzeczywistość się oswaja, staje się coraz bardziej regularna, a więc przewidywalna. Stopniowo nieregularności, przynajmniej w dostępnej skali czasowej, zaczynają się wydawać wyjątkami raczej niż regułą. Możemy się domyślać, że w przypadku człowieka pierwotnego rozumienie początkowo odbywało się na poziomie instynktownym, zredukowanym do kwestii przeżycia. Wyraźnie sformułowane pytania, skierowane pod adresem otaczającej rzeczywistości, pojawiły się na znacznie bardziej zaawansowanym poziomie rozwoju.
Droga do pojęcia prawa przyrody była długa i kręta. Wiodła od mitycznych wyobrażeń o woli bogów, samych zresztą, przynajmniej częściowo, podległych żywiołom świata, poprzez grecką ideę fatum – ślepej siły wyznaczającej losy rzeczy i ludzi, aż do regularności zjawisk opisywanych związkami matematycznymi. Do dziś jest przedmiotem dyskusji, czy związki te wyrażają jedynie nasz sposób widzenia zjawisk, czy też jednak jakieś obiektywne zależności, które „rządzą” biegiem rzeczy, ale rządzą nie na mocy zewnętrznych dekretów – tak jak prawodawca rządzi swoimi podwładnymi – lecz immanentnie, ujawniając wewnętrzną dynamikę procesów napędzających bieg przyrody.
Chęć zrozumienia przybiera dwie pozornie przeciwstawne sobie postaci: albo to, co niezrozumiałe, rozłożyć na „czynniki pierwsze”, które być może rozumiemy – a więc zredukować do tego, co proste i zrozumiałe; dopiero potem, jak z klocków, próbować poskładać całość. Albo – przeciwnie – w całości odkryć „pierwsze zasady”, które tę całość czynią nieuniknioną, i dopiero potem przejść do szczegółów – o ile będą nas jeszcze interesować. Ta druga droga jest drogą filozofów, którzy na ogół mają większe ambicje od reszty ludzi i usiłują zrozumieć „wszystko za jednym zamachem”. Może dlatego została ona wybrana przez rodzącą się w starożytności myśl krytyczną, że wiedza o tym, jak funkcjonują detale, była jeszcze mglista, rozmyta nieostrością wzroku, dopiero uczącego się patrzeć na szczegóły.
Lekcja „rozróżniania szczegółów” była trudna, ale – choć z oporami – postępowała naprzód. Okazało się, że szczegółom nie wystarczy się przyglądać – trzeba nimi manipulować. Ale nie byle jak; należy je sprytnymi chwytami zmuszać, żeby zechciały przemówić. Szczegóły rozumieją tylko język matematyki, a odpowiadają jedynie przemawiając liczbami: ile czegoś? z jak wielkim natężeniem? jak długo? A do naszej inteligencji należy tak zestawiać i porównywać uzyskane w ten sposób liczby, aby z nich wnioskować o zależnościach między różnymi wielkościami fizycznymi. Jeżeli jakieś zależności systematycznie się powtarzają i jeżeli można z nich wywieść, drogą matematycznego rozumowania, inne zależności, to nazywamy je prawami fizyki (lub prawami przyrody).
Prawa przyrody są czymś więcej niż tylko wiedzą o szczegółach lub nawet o tym, jak szczegóły układać, by pasowały do siebie. Mają one swoją wewnętrzną dynamikę, wykraczającą poza szczegóły, które doprowadziły do ich sformułowania. Z prawami fizyki także można rozmawiać i okazują się one wdzięcznym rozmówcą. Jeżeli inteligentnie postawić im pytanie, to w odpowiedzi mogą ujawnić szczegóły, o których nikt dotychczas nie wiedział. Jeżeli nie dziwimy się tej niezwykłej zdolności praw przyrody, lub dziwimy się zbyt mało, to jedynie dlatego, iż tak skutecznie działa, że nam już całkiem spowszedniała. A jeżeli czasem zdarzy się wpadka i przepowiednia się nie spełni, to zawsze – prędzej czy później – okazuje się, że wina tkwiła po stronie pytającego.
Wszechświat przestał być Czarną Magią, która wprawdzie do czasu pozwala nam żyć, ale zachowuje w stosunku do nas – jeśli nie wrogie, to obojętne – milczenie. Nadal czujemy przed nim respekt, a kruchość naszego istnienia często daje się nam we znaki, ale dzięki naukowej metodzie i jej ogromnym sukcesom Kosmos przekonał nas, że jego głęboka struktura ma w sobie coś przyjaznego: pozwala się rozumieć, przynajmniej częściowo. A to, co już zrozumieliśmy, zawiera w sobie obietnicę, że proces rozumienia będzie postępować nadal. To ważne, bo nasze ambicje pod tym względem są nienasycone…
Rozumieć rozumienie
Proces naukowego badania świata dał nam nie tylko ogromną wiedzę na temat jego budowy i funkcjonowania, nie tylko wzbogacił nas licznymi i ciągle zaskakującymi technicznymi zastosowaniami, które otwierają przed nami niezwykłe możliwości wykorzystywania „sił przyrody” do naszych celów, lecz także pozwolił nam zyskać pewien wgląd w sam proces rozumienia i jego cechy. Oto niektóre z nich.
Pierwszą cechą naukowego rozumienia świata, która wprost rzuca się w oczy, jest jego skuteczność. Jak długo wysiłek rozumienia skupiał się na próbach uchwycenia całości przy pomocy ogólnych zasad, tak długo rozumienie nie było w stanie wyjść poza gąszcz stwarzanych przez siebie problemów. Z chwilą gdy udało się zmusić szczegóły, by zaczęły odpowiadać liczbami, proces rozumienia przyspieszył. Już w drugim pokoleniu stosujących tę metodę pojawiły się głosy, że jest to jedyna metoda poznawania świata, a wszystkie inne są stratą czasu. Niektórzy filozofowie do tego stopnia przejęli się sukcesami nauki i skutecznością jej metody, iż zaczęli głosić, że ludzkie poznanie w ogóle powinno opierać się wyłącznie na tym, co da się stwierdzić zmysłami, a każda „wiedza”, która poza to wykracza, jest wiedzą pozorną, bezsensownym bełkotem.
Na szczęście praktyka naukowa nie przejmuje się receptami biurkowych myślicieli, którzy dyktują jej, jakimi metodami ma się posługiwać. Metoda naukowa – i to jest jej następna cecha – rozwija się całkiem inaczej: na zasadzie twórczej ewolucji. Kolejny sukces generuje kolejne ulepszenia, a błędne drogi są niemiłosiernie eliminowane przez konflikty z kontrolowanym eksperymentem. Ewolucja metody poszła w zupełnie innym kierunku, niż dekretowali to naiwni empiryści. Rozpatrzmy tylko jeden przykład.
Na początku XX wieku fizycy otrzymali w spadku po poprzednich teoriach pewne zestawy liczb, które wyłamywały się spod dotychczasowych prób rozumienia. Liczby te w istocie wyrażały częstości promieniowania i dotyczyły dwóch różnych klas zjawisk: linii spektralnych pierwiastków chemicznych i promieniowania ciała doskonale czarnego. Dwa stosunkowo niewielkie efekty empiryczne, które nie chciały ulec prawom fizyki klasycznej. Kilka dekad wysiłków, by uchwycić strukturę, której małymi wierzchołkami są te dwa efekty, dało w końcu rezultat. Przed zdumionymi oczami fizyków otworzył się zupełnie nowy świat fizyki kwantowej.
Drogą do tego świata okazała się matematyczna dedukcja. Wychodząc od dwu raczej skromnych efektów, pozwoliła ona spenetrować świat, o którym przedtem „nie śniło się filozofom” – świat stawiający na głowie nasze poczucie realizmu; świat, w którym nasze zaufanie do twardej, dotykalnej materii rozpłynęło się całkowicie w interferencjach funkcji falowych i gęstościach prawdopodobieństwa; świat, w którym oddziaływania rozchodzą się, ignorując więzy przestrzeni i czasu. A jednak jest to świat realny, bo wydał z siebie technikę, która tak wdarła się do naszej codzienności, że bez niej nie wyobrażamy już sobie życia.
Co więcej, wcale nie potwierdziło się to, że analiza szczegółów przeciwstawia się syntezie całości. Problem polega tylko na tym, że synteza nie może być przedwczesna. Nie tylko dlatego, że ze zbyt małej wiedzy nie da się złożyć spójnej całości. Wszechświat ukazuje nam zupełnie nieoczekiwaną relację między częścią a całością: całość nie składa się ze swoich części jak z klocków, lecz jest obecna w każdej swojej części i to w ten sposób, że im bardziej wnikamy w głąb (do, zdawałoby się, coraz mniejszych części), tym bliżej jesteśmy całości. Drążąc tę drogę, bywamy wstrząśnięci tym, co odkrywamy, i będziemy zapewne wstrząśnięci tym, co nas jeszcze czeka.
Uczony, który ma w sobie choć odrobinę iskry badacza, odczuwa, że oto stoi wobec czegoś, co go swoją racjonalnością niezmiernie przewyższa i w czym jakoś uczestniczy. Radość z tego, co już zostało zrozumiane i oswojone, jest stonowana tym, co jeszcze trzeba zrozumieć, a co – miejmy nadzieję na razie – pozostaje ukryte za ścianą niewiedzy. Nieznane wzywa swoją obietnicą i swoimi perspektywami.
Od Racjonalności do Sensu
Człowiek-badacz uczestniczy w Wielkiej Grze i doskonale wie, że Wszechświat nie gra z nim na oślep. On sam, człowiek, jest przecież wynikiem delikatnego zestrojenia wielu kosmicznych parametrów (choć można dyskutować, czy jego zaistnienie było wprost wpisane w warunki początkowe tego zestrojenia) i to właśnie w nim zbiegły się kosmiczne siły, by zrodzić coś tak kunsztownego – i z punktu widzenia energetycznego bilansu tak kosztownego – jak możliwość świadomego stawiania pytań. Wszechświat wygenerował procesy, które powołały do bytu gigantycznie nieprawdopodobny skutek: rozbłysk świadomości w mózgu i tak już nieprawdopodobnego organizmu. To właśnie dzięki świadomości problem racjonalności stał się problemem sensu. Trudno byłoby racjonalność Wszechświata nazwać jego sensem, bo o sensie myślimy raczej w kategoriach bardziej osobowych, ale na pewno są to pojęcia prawie dotykające się znaczeniami.
Można mieć wątpliwości, czy racjonalność utożsamia się z sensem, ale nie można mieć wątpliwości, że bezsens jest irracjonalny. Człowiek jest częścią Wszechświata, i to częścią, w której kompleksyfikacja kosmicznych sił sięgnęła szczytu. Gdyby istnienie człowieka było bezsensem, poprzez człowieka bezsens wciskałby się do racjonalności Wszechświata, rozsadzając ją od wewnątrz.
Dlatego uważam, że racjonalność Wszechświata, ten zadziwiający i „niezrozumiały” fakt, iż Wszechświat daje się rozumieć, dostarcza – pośredniego, zapewne, ale wymownego – argumentu za sensownością ludzkiego istnienia. Jeżeli nie odwołamy się do pomocy religii, to nadal nie wiemy, co jest tym sensem, ale domyślamy się, że żyjemy w środowisku Racjonalności i Sensu.
Weinberg sądził, że im bardziej Wszechświat dzięki nauce staje się zrozumiały, tym bardziej wydaje się bezsensowny, i na ogarniającą go frustrację szukał lekarstwa w naukowej przygodzie. Pisał: „wysiłek włożony w zrozumienie Wszechświata jest jedną z niewielu rzeczy, jakie wznoszą ludzkie życie ponad poziom farsy”. Szukał w dobrym kierunku, bo racjonalność Wszechświata, której badacz w swej pracy doświadcza, i w której uczestniczy, na pewno nie jest farsą. Jest czymś wzniosłym, nawet wtedy, gdy wzrok badacza nie sięga dalej, lecz zatrzymuje się na badawczym procesie.
Ale gdy ponadto w Racjonalności widzi Sens, wówczas „wysiłek włożony w rozumienie Wszechświata” staje się wartością, której warto poświęcić życie i twórcze siły. ©
Wykład wygłoszony z okazji przyznania doktoratu honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Katowice, 11 marca 2015 r.
Ks. prof. MICHAŁ HELLER jest kosmologiem, filozofem i teologiem. Specjalizuje się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej oraz relacji nauka–wiara. Kawaler Orderu Orła Białego. Dyrektor, fundator i pomysłodawca Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych. Jako pierwszy Polak został w 2008 r. laureatem Nagrody Templetona przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią. Pracownik Watykańskiego Obserwatorium Astronomicznego i członek Papieskiej Akademii Nauk. Laureat kilkunastu nagród, autor kilkudziesięciu książek. Dyrektor programowy Copernicus Festival.