Pochwała błądzenia
Dzięki niedoskonałościom naszego umysłu jesteśmy w stanie docenić piękno i harmonię.
Homo errans
Piękne życie? Raczej mało ekscytujące – i to dosłownie. Niektórzy ewolucjoniści przekonują, że obok takich podstawowych emocji jak strach, gniew, współczucie czy poczucie winy, mówić można o emocjach poznawczych, które pobudzają nasz umysł do poszukiwania pewności. Słynny okrzyk Archimedesa „Eureka!” jest wyrazem takiej właśnie pozytywnej emocji – olśnienia. Inny przykład to rozbawienie, wynikające z tego, że musimy odrzucić błędne oczekiwania. To właśnie na tym opiera się poczucie humoru: śmiejemy się z siebie lub z innych, gdy orientujemy się, że popełniony został taki czy inny błąd. Ewolucja wyposażyła nas zatem w mechanizm, który motywuje do wykrywania i eliminacji błędnych przekonań. Alison Gopnik porównała go kiedyś do orgazmu – analogicznie do popędu płciowego możemy mówić o „popędzie do teoretyzowania”, czyli konstruowania spójnej wizji rzeczywistości.
Przyjrzyjmy się bliżej, jak działa ten mechanizm. Ludzki umysł jest niestrudzonym konstruktorem. Czasem na drodze świadomych wysiłków, ale znacznie częściej nieświadomie buduje coś w rodzaju modelu świata. Dzięki niemu wiemy, że: burzom towarzyszą pioruny, nie da się przejść przez ścianę, w czasie silnego sztormu lepiej nie znajdować się na pełnym morzu, psy przywiązują się do ludzi bardziej niż papugi, nowożytna nauka oparta jest na metodzie matematyczno-eksperymentalnej, sztuka współczesna odeszła od dawnych kanonów piękna itd. Model ten potrzebny jest nam w jednym celu – by skutecznie działać w świecie.
Zmysły nieustannie dostarczają nam nowych danych, które umysł musi błyskawicznie zanalizować, by podjąć odpowiednie w określonych okolicznościach działania. Świat jest przy tym na tyle nieprzewidywalny, a nasze ograniczenia poznawcze tak znaczne, że umysłowy model rzeczywistości musi podlegać ciągłym korektom. Tym, co wyznacza kierunek takich modyfikacji, jest subiektywne poczucie spójności i płynności.
Jeśli na podstawie nowych danych – np. czyjejś wypowiedzi – sformułowałeś właśnie pogląd, który nie jest zgodny z twoją wizją świata, doświadczysz dezorientacji, nieprzyjemnego uczucia, którego będziesz chciał się pozbyć. Gdy ci się to uda – albo poprzez odrzucenie tego poglądu, albo na drodze modyfikacji umysłowego modelu świata – odczujesz pozytywną emocję poznawczą. Wygląda to tak, jakby umysł z uporem poszukiwał harmonii, pewnego rodzaju piękna w świecie. Ale poszukiwania te nie byłyby możliwe, gdybyśmy się nie mylili – to błędy i generowana przez nie dezorientacja wiodą nas ku coraz doskonalszym modelom świata.
Doskonałość i konieczność
Fizyk, jeśli tylko ma inklinacje do zadawania pytań bardziej ogólnych, wykraczających poza jego dyscyplinę, wcześniej czy później podejmuje rozważania dotyczące piękna Wszechświata i, co za tym idzie, piękna teorii, które Wszechświat opisują.
Na przykład Einstein w „Notatkach autobiograficznych” stwierdził, że istnieją dwa kryteria prawdziwości teorii w fizyce: empiryczne potwierdzenie i „wewnętrzna doskonałość”. Jeśli mamy dwie teorie, które dają te same przewidywania empiryczne, powinniśmy wybrać tę „piękniejszą”. Nie jest to subiektywny wybór estetyczny, nie zależy bowiem od tego, co podoba się temu czy innemu fizykowi. Piękno, o którym tu mowa – doskonałość matematycznej struktury – jest pochodną świata, który teoria modeluje. Głębokie przeświadczenie Einsteina
i innych fizyków, że opowiadać trzeba się zawsze za koncepcjami, które wykazują większą „wewnętrzną doskonałość”, bierze się niewątpliwie z ich wiary, że struktura Wszechświata musi być piękna.
Fizykowi łatwo formułować takie myśli, pracuje bowiem w dziedzinie, w której prawda łączy się w jedno z pięknem i koniecznością. Przeczuwał to Platon, który w „Timajosie” dokonuje swoistej dedukcji struktury Wszechświata. Zastanawia się, jaka jest natura czterech żywiołów – ziemi, wody, powietrza i ognia. „Jakie by to mogły być cztery najpiękniejsze ciała, niepodobne do siebie nawzajem, ale takie, żeby przez rozkład jednego mogło powstawać inne? Jeśli na to trafimy, to mamy prawdę o powstaniu ziemi i ognia i odpowiednich dwóch żywiołów między nimi. Wtedy nikomu nie przyznamy, że są gdzieś widzialne ciała piękniejsze od tych – każde w swoim rodzaju”. Odpowiedź na to pytanie brzmi: cząstki ognia to czworościany, powietrza – ośmiościany, wody – dwudziestościany, a ziemi – sześciany, przy czym wszystkie te bryły zbudowane są z dwóch i tylko dwóch rodzajów trójkątów prostokątnych. Formy te są doskonałe, więc Platon nie widzi wyjścia i przyznaje, że z konieczności muszą one tworzyć podstawową strukturę Wszechświata.
Choć aprioryczna metoda Platona okazała się błędna, jego intuicja dotycząca doskonałości i konieczności matematycznych struktur budujących Wszechświat jest stale obecna w myśleniu fizyków i kosmologów. Coraz bardziej ogólne prawa formułowane od narodzin nowożytnej nauki są równocześnie coraz doskonalsze i nieuchronne. Steven Weinberg zauważa na przykład, iż „Newton mógł równie dobrze przyjąć, że siła przyciągania jest odwrotnie proporcjonalna do sześcianu odległości, a nie kwadratu, jeśli tylko wymagałyby tego dane astronomiczne. Natomiast Einstein nie mógłby włączyć takiego prawa do swojej teorii, nie niszcząc przy tym jej pojęciowej postawy. Właśnie dlatego czternaście równań Einsteina wykazuje nieuchronność, której brak trzem równaniom Newtona”. Prawa fizyki nie popełniają błędów – są niezawodne, doskonałe i nieuchronne.
Błędy natury
Sytuacja zmienia się, gdy tylko wkraczamy na grunt nauk biologicznych i psychologii, tak jakby kosztem, który natura płaci za pojawienie się życia i świadomości, była zgoda na niedoskonałość. Ewolucja biologiczna to przecież nic innego jak proces, którego paliwem napędowym są błędy w kopiowaniu sekwencji DNA. Owszem, błędy te zdarzają się niezwykle rzadko, a większość z nich jest nieistotna (neutralna). Spośród istotnych mutacji przygniatająca większość jest szkodliwa, a tylko nieliczne uznać można za „dobre”, tzn. takie, które prowadzą do lepszego przystosowania organizmu do środowiska.
Można w tym miejscu zaprotestować, zauważając, że mówienie o „błędach” popełnianych przez ewolucję jest daleko idącą antropomorfizacją przyrody. Przecież u podstaw procesów ewolucyjnych leżą prawa fizyki, które – jak zaznaczałem wyżej – są nieuchronne i bezbłędne. Mutacje nie są sprzeczne z prawami fizyki, lecz stanowią efekt ich działania. Powiedzieć, że natura „pomyliła się” przy kopiowaniu sekwencji DNA, można tylko wtedy, gdy uznamy, że istnieje „poprawny” albo „zaplanowany” przebieg tego procesu. Niczego takiego jednak w przyrodzie nie ma; jest to jedynie efekt naszej interpretacji, która narzuca przyrodzie kategorie pojęciowe typowe dla opisu ludzkich działań. Tylko ludzie (i niektóre inne zwierzęta) mogą cokolwiek planować, podjąć próbę realizacji planu i zadaniu temu podołać lub popełnić błąd.
Dotykamy tu niezwykle subtelnej kwestii. Człowiek jest tak skonstruowany, że ma tendencję do rozumienia świata w kategoriach mu najbliższych, stąd rozmaitym procesom nieożywionym lub nieświadomym niemal automatycznie przypisujemy intencje i cele. Od początków kultury w taki właśnie sposób postrzegaliśmy przyrodę, uznając katastrofy naturalne za gniew bogów czy obdarzając planety duszą. Ta antropomorficzna perspektywa narzuca nam szczególny sposób widzenia zjawisk: przyroda błądzi zawsze wtedy, gdy wytwarza coś niezgodnego z zamiarem (normą), np. poprzez mutacje genetyczne.
W ciągu ostatnich kilkuset lat udało nam się wypracować inny schemat pojęciowy, który traktuje naturę jak neutralny aksjologicznie mechanizm, działający wedle pewnych niezmiennych praw i pozbawiony celu. Gdy mówimy o ewolucji w największej skali – a więc o ewolucji Wszechświata – nie przypisujemy jej żadnego celu, skupiając się na odkrywaniu nieuchronnych prawidłowości rządzących procesami kosmicznymi. W ujęciu tym natura nigdy się nie myli – po prostu wszystko w przyrodzie toczy się zgodnie z niezmiennymi prawami, od zjawisk kwantowych po decyzje polityczne, choć te ostatnie są na tyle skomplikowane, że sprawiają wrażenie przypadkowych.
Czy zatem zmuszeni jesteśmy uznać, że antropomorfizacja natury, dostrzeganie planów i pomyłek w zjawiskach przyrodniczych, jest po prostu błędem, który systematycznie popełniamy? Nawet jeśli tak, to przy odrobinie świadomości metodologicznej jest to błąd niewielki, więcej – taki, który musimy popełniać, jeśli chcemy odkryć prawdziwą strukturę świata. To prawda, że – mówiąc dosłownie – natura nigdy się nie myli, że jej „pomyłki” są produktami naszej antropomorficznej interpretacji. Ale interpretacja taka to jedyny sposób, by pobudzić ludzką dociekliwość. Wyobraźmy sobie, iż z jakiegoś powodu uznajemy prawdziwość „p” i „nieprawda, że p”. Jeśli symbole te nie oznaczają nic konkretnego, to – mimo protestów naszych nauczycieli logiki – nie bardzo przejmiemy się tą sprzecznością, nie poczujemy się zdezorientowani i na pewno nie podejmiemy wysiłków, by ją usunąć z naszej sieci przekonań. Jeśli jednak zastanawiamy się, czy wejść w spółkę z panem X, wierząc, że jest on solidnym wspólnikiem i, równocześnie, że oszukał wiele osób, nie pozostaniemy bezczynni i będziemy chcieli zrewidować co najmniej jedno z tych dwóch przeświadczeń. Przykład ten ilustruje, że nasz system „detekcji i korekcji błędów” pracuje właściwie tylko w pewnych kontekstach. Nawet jeśli Einsteina niepokoiło, że mechanika newtonowska jest sprzeczna z obserwowanym ruchem peryhelium Merkurego, większość z osób niezaangażowanych emocjonalnie w naukę fakt ten by zignorowała. Można wręcz spekulować, że wszelkie nasze działania poznawcze, nawet jeśli „na powierzchni” mają charakter czysto teoretyczny i abstrakcyjny (jak choćby w fizyce i matematyce), „pod powierzchnią” korzystają z mechanizmów poznania społecznego.
Najpiękniejszy z możliwych światów
W swej „Teodycei” Gottfried Wilhelm Leibniz broni jednej z najsłynniejszych tez w historii filozofii, głoszącej, że świat, w którym żyjemy – pełen nieszczęścia i zła – da się usprawiedliwić; więcej – jest najlepszym z możliwych światów. Jak pisze: „mądrość Boga wybierającego najdoskonalszy z możliwych światów skłoniła Go, aby zezwolił na włączone weń zło, które jednak nie przeszkadzało, że ów w pełni wyliczony i wycyzelowany świat był najlepszym, jaki mógł zostać wybrany”. Istnienie zła jest kosztem, który płacimy za to, że człowiek obdarzony jest wolną wolą. Ale w ostatecznym rozrachunku koszt ten warto ponieść, bo świat zapełniony ludźmi, którzy posiadają wolną wolę, ma większą sumę dobra od świata, który zamieszkują automaty.
Podobny argument sformułować można w odniesieniu do piękna. Świat bez ludzkich umysłów, błądzących, lecz nieustannie starających się naprawiać swoje poznawcze błędy i konstruujących jak najbardziej harmonijne wizje rzeczywistości, byłby niewątpliwie piękny nieuchronnym pięknem praw przyrody. Rzecz w tym, że bez ułomnego i błądzącego umysłu – piękna Wszechświata nie miałby kto dostrzec i kontemplować. A może prawdziwa jest teza mocniejsza: w świecie odartym z jakichkolwiek niedoskonałości nic nie mogłoby być doskonałe.
Bartosz Brożek