Miłość pod mikroskopem
Miłość. Natchnienie artystów. Gdyby jej nie było, nie powstałyby najpiękniejsze erotyki Baczyńskiego i Gałczyńskiego, ani wybitne kompozycje muzyczne, jak choćby słynne „Dla Elizy” Beethovena. Czym jest miłość? Czy jest platońską ideą, ulotną jak motyl, niemożliwą do opisania słowami?
On: (poeta) Mario, kocham cię. Kocham tak, jak nikt przedtem i potem. Jak nikt na świecie. Jak nikt w dziejach. Tak nie kochał ani Dante, ani Don Juan. Miłość. Czy ty rozumiesz, co to jest miłość?
Ona: (medyczka) Rozumiem. Jest to psychiczna hipermetamorfoza prowadząca do hipercenestezji, co w konsekwencji daje angiopatyczną neurastenię.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Teatrzyk Zielona Gęś „Miłość”, 1947
Na przekór romantycznym trendom neurobiolodzy usilnie starają się wytłumaczyć fenomen zakochiwania się i miłości. Na obecnym etapie jesteśmy w stanie w naukowy sposób wyjaśnić większość ludzkich zachowań. Z perspektywy nauki miłość to w dużej mierze proces biochemiczny.
Badając mózg, jesteśmy w stanie stwierdzić, które z obszarów uruchamiają się pod wpływem konkretnych bodźców. Naukowcy odkryli, że gdy zapałamy do kogoś uczuciem, nasz mózg uaktywnia struktury o wysokim stężeniu dopaminy, która jest neurotransmiterem – substancją odpowiedzialną za przesyłanie sygnału pomiędzy neuronami, powiązaną z poczuciem nagrody, pragnieniami, uzależnieniami i stanami euforycznymi.
To w dużym stopniu tłumaczyłoby specyficzny stan zakochania, który często jest przyrównywany do bycia pod wpływem jakiegoś środka uzależniającego. Okazuje się, że jest to porównanie całkiem trafne, gdyż te same struktury, które są aktywne podczas zakochania, uaktywniają się, gdy człowiek jest pod wpływem na przykład kokainy. Stan zakochania wywołuje euforię i widzenie świata przez „różowe okulary”, a często również idealizowanie swojej „drugiej połowy”.
Kolejnym neuroprzekaźnikiem, który odgrywa znaczącą rolę w procesach związanych z uczuciem miłości, jest serotonina, często nazywana „hormonem szczęścia”, która działa równie euforyzująco jako dopamina. Z tą jednak różnicą, że dopamina pobudza, a serotonina odpręża. Co ciekawe, spożywanie czekolady wspomaga wytwarzanie serotoniny. Czyżby więc stwierdzenie, że tabliczka czekolady daje takie samo poczucie szczęścia jak zakochanie, było prawdziwe? Wydawać by się mogło, że tak, jednak z tą różnicą, że do „pełni” miłości, niezbędny jest jeszcze jeden neuroprzekaźnik, czyli oksytocyna, która, w bardzo wielkim skrócie, odpowiada za przywiązywanie się do drugiej osoby i wytwarzanie więzi.
A co z metaforą „stracić dla kogoś głowę”? Okazuje się, że również i ona znajduje swoje wytłumaczenie w nauce. Jak pokazują badania, w trakcie spotkania z osobą, którą darzymy miłością, spada aktywność tych struktur kory czołowej i ciemieniowej, które zwykle uaktywniają się podczas przeżywania negatywnych emocji. Tak jakby nasz mózg podczas spotkania z ukochaną osobą automatycznie wyłączał obszary, które mogłoby powodować dostrzeżenie u niej wad.
Ewolucja a dobór partnerski
Innego spojrzenia na miłość, czy też po prostu na dobór partnerski, dostarczają nauki ewolucyjne. Jedną z ciekawszych teorii jest tutaj teoria inwestycji rodzicielskiej, sformułowana przez Roberta Triversa. Ten amerykański socjobiolog wykazał, że bardziej wybredną stroną w wyborze partnera będzie ta, która ponosi większe ciężary z tytułu wydania na świat potomstwa. Jak nietrudno się domyślić, u ludzi będzie to płeć żeńska – dziewięciomiesięczna ciąża wymaga od kobiet gigantycznych nakładów energetycznych.
Od tego spostrzeżenia wychodzą psycholodzy ewolucyjni, którzy twierdzą, że kobiety, bardziej wybredne z natury, wybierają mężczyzn z zasobami – takich, którzy zapewnią im i ich potomstwu dobrobyt. Nie tylko grubość portfela – mówiąc metaforycznie – ma jednak znaczenie, dobór naturalny obdarzył kobiety podobno specjalnym mechanizmem psychicznym, który sprawia, że bardziej atrakcyjni wydają się im mężczyźni skłonni dzielić się swoimi zasobami z partnerkami
i potencjalnymi dziećmi.
Z kolei mężczyźni, zdaniem psychologów ewolucyjnych, wykształcili mechanizm preferowania partnerek, których cechy wskazują na to, że są one bardziej płodne. Tym wskaźnikiem miałby być na przykład stosunek talii do bioder – mężczyźni podświadomie wybierają kobiety z talią wyraźnie cieńszą niż biodra (z badań amerykańskiej psycholog Devendry Singh wynika, że wymarzona przez mężczyzn proporcja szerokości talii do bioder wynosi 0,7). Wskaźnik jest znany szerzej jako WHR (waist to the hips ratio).
Cóż, psychologia ewolucyjna nie daje ludziom zbyt dużej wolności, jeśli chodzi o wybór przyszłego partnera, sprowadzając preferencje do efektu działania doboru płciowego.
Wśród uliczek wąskich niebezpieczne związki…
Nie tylko neurobiologia i psychologia ewolucyjna są sceptycznie nastawione do idei wzniosłej, „duchowej” miłości. Naturalistyczne podejście do miłości wykazują również psychologowie społeczni. Liczne eksperymenty pokazują, że na tzw. atrakcyjność interpersonalną składają się różne czynniki. Jednym z takich czynników jest… sąsiedztwo. Okazuje się, ze odległość w jakiej mieszkają od siebie potencjalne „połówki”, ma niebagatelne znaczenie – im bliżej, tym lepiej. Ważną rolę w budowaniu przyjaźni lub związków odgrywa w tym wypadku tak zwany efekt częstości kontaktów – po prostu im częściej się z kimś spotykamy, tym bardziej prawdopodobne, że się z nim zaprzyjaźnimy.
W eksperymencie przeprowadzonym przez Festingera, Schachtera i Backa, którzy badali zależność między zawieranymi przyjaźniami a odległością zamieszkania, okazało się, że około 65 procent najbliższych przyjaciół mieszkało w tym samym budynku. Warto wspomnieć, że efekt częstości kontaktów jest ściśle związany z efektem ekspozycji, polegającym na tym, że im częściej mamy styczność z jakimś bodźcem, tym bardziej skłonni jesteśmy go polubić. Jeśli więc podoba się nam blondynka z pierwszego piętra, albo przystojny brunet spod dziesiątki, nie pozostaje nam nic innego, jak częste „wpadanie” na obiekt naszych westchnień w windzie czy na schodach. Jeśli jednak łudzimy się, że samo częste spotykanie się z kimś pozwoli osiągnąć zamierzony efekt, to możemy się bardzo rozczarować. Równie ważne jak częstość kontaktów są bowiem wspólne zainteresowania. Mit „przeciwieństwa się przyciągają”, został przez psychologów obalony, choć… może jednak coś w tym jest?
Lubię cię, bo ty mnie lubisz. A może dlatego, że jesteś ładna…
Lubimy tych, którzy nas lubią, nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Jeśli więc mamy do jakiejś osoby pozytywne nastawienie, prędzej czy później powinna ona odwzajemnić nasz stosunek do niej. To jednak nie wszystko. Okazuje się, że wbrew temu, co się często pisze bądź mówi, bardziej lubimy osoby, które uważamy za atrakcyjne pod względem fizycznym. Z przeprowadzonych eksperymentów jasno wynika, że osoby ładne wydają się nam przyjazne. Pojęcie piękna jest oczywiście bardzo względne, jednakże wyniki badań jednoznacznie pokazują, że piękno, podobnie jak strach, ma wielkie oczy. Efekt ten jest prawdopodobnie związany z faktem, że duże oczy kojarzą się z dziecięcością i przez to wywołują u ludzi pozytywne uczucia. Zdecydowana większość społeczeństwa lubi przecież niemowlęta, a przynajmniej do momentu, kiedy są spokojne i śmieją się, pokazując jednocześnie brak uzębienia. Co ciekawe, wyniki eksperymentu przeprowadzonego przez Peretta, Maya i Yoshikawę, polegającego na pokazywaniu Brytyjczykom i Japończykom fotografii różnych osób i prośbą o ocenę ich atrakcyjności, udowodniły, że ideał piękna nie jest uwarunkowany kulturowo. Zarówno bowiem wśród Brytyjczyków, jak i Japończyków, zwyciężały duże oczy. Na atrakcyjność twarzy miały również wpływ wyraźnie zaznaczone kości policzkowe i wąska szczęka.
Fakt, że bardziej lubimy ludzi ładnych, jest też niewątpliwie związany z cechami, jakie przypisujemy tym ludziom. Zgodnie ze starożytnym ideałem „kalos kagathos”, w dużym uproszczeniu, mamy tendencje do uważania osób ładnych za dobre. Ponadto, ludzie przejawiają też skłonność do przypisywania atrakcyjnym osobom innych cech, które są powszechnie uważane za pozytywne, jak na przykład towarzyskość, optymizm czy też asertywność.
Smutne, choć może nie tak bardzo, wnioski
Czym jest zatem miłość? Po przestudiowaniu teorii neurobiologicznych i psychologicznych wniosek nasuwa się sam. Biochemia plus odpowiednie uwarunkowania genetyczne, miejsce zamieszkania – słowem, nasze biologiczne uwarunkowania oraz splot kilku sprzyjających zdarzeń, zbieg okoliczności.
Teorie naukowe z pewnością wyjaśniają wiele ludzkich zachowań i pozwalają wiele przewidywać, również w kontekście miłości. Czy jest to jednak jedyny uprawniony sposób mówienia o miłości?
Wielu z nas zachwyca widok zachodzącego słońca, zwłaszcza nad morzem. Ten moment można opiewać wierszem, namalować czy uwiecznić na fotografii – również wzbudzających przeżycia estetyczne. Na temat zachodu słońca można jednak także napisać traktat z astronomii czy geografii. Czy to, że jakieś zjawisko można przedstawić matematycznym równaniem czy reakcją chemiczną, oznacza, że musi ono przestać zachwycać romantyków? Raczej nie, po prostu różnym opisom przyświecają różne cele.
Podobnie jest z miłością i nauką. Naturalistyczne podejście do miłości nie musi odzierać jej z piękna i wzniosłości. Definicja medyczki z Teatrzyku Gałczyńskiego nie musi być lepsza od poetyckich uniesień.
Katarzyna Surma
Polecana literatura:
E. Aronson, T. Wilson, E. Akert, Psychologia społeczna. Serce i umysł, Zysk i S-ka, Poznań 1997.
D. Buss, Psychologia ewolucyjna, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2001.
S. Zeki, Blaski i cienie pracy mózgu. O miłości, sztuce i pogoni za szczęściem, Warszawa 2012.