Jak to jest być mrówką?
W 1974 roku amerykański filozof Thomas Nagel opublikował w czasopiśmie The "Philosophical Review" artykuł pt. „What is it like to be a bat?” - czyli „Jak to jest być nietoperzem?”
„Można przyjąć, że organizm posiada świadome stany umysłowe wtedy i tylko wtedy, jeśli istnieje pewnego typu jak-to-jest-być-tym-organizmem.”
Jest to nie tylko dziwacznie sformułowane zdanie, ale też odwołuje się ono do bardzo subtelnej i niedającej się łatwo wyrazić intuicji, która sięga do samych korzeni naszej świadomości. Nagel odwołał się bowiem do bardzo nieuchwytnego, a nawet wątpliwego obiektu, jakim są qualia.
Słońce Basi zachodzi na zielono
Qualia to – mówiąc wprost – elementy naszego prywatnego, pierwszoosobowego oglądu świata, które można określić jako jak-to-jest.
Pojęcie to zrobiło w latach 80. i 90. XX wieku wielką karierę w kręgach osób filozofujących na temat umysłu i wtedy to rozciągnięte zostały obowiązujące do dzisiaj linie frontu i wytoczone wszystkie znane do dziś armaty, m.in. argumenty na rzecz ich istnienia bądź nieistnienia. Temat ten był też już poruszany na łamach tego czasopisma, teraz więc zostanie przypomniany tylko w największym skrócie.
Dla wyjaśnienia, czym są qualia, często przywołuje się elementarne przykłady pochodzące z percepcji – qualiami są więc na przykład czerwień czerwieni i zieloność zieleni, smak kawy czy uczucie bólu po ukłuciu szpilką. Same te określenia nie trafiają jednak w sedno sprawy; znacznie lepiej sprawują się eksperymenty myślowe. Jednym z bardziej znanych argumentów na rzecz istnienia qualiów, który pomaga też w uchwyceniu, czym właściwie owe qualia są, jest argument z odwróconych kolorów, sformułowany po raz pierwszy już w 1689 roku przez brytyjskiego filozofa Johna Locke’a.
Wyobraźmy sobie, że rodzi się dziecko – powiedzmy, że jest to dziewczynka o imieniu Basia – które postrzega kolory „odwrotnie” niż normalny człowiek, tj. patrząc na zachodzące słońce albo maliny, widzi ten kolor, który my widzimy, wpatrując się w trawę i liście. Trawa ma zaś dla Basi taki kolor, o którym my myślimy, wymieniając słowo „czerwony” – kolor zachodzącego słońca czy krwi. Basia wzrasta jednak w najzupełniej normalnym społeczeństwie i uczy się, że kolor malin i zachodzącego słońca określa się jako „czerwony” – tak więc przez całe życie konsekwentnie nazywa słowami „czerwony” czy „zielony” wszystkie „odpowiednie” rzeczy. Nigdy nie dochodzi do konfliktu czy nieporozumienia. Powstaje więc pytanie: czy istnieje w ogóle jakikolwiek sposób, w jaki problem ten mógłby wyjść na jaw, nawet przy założeniu, że w zagadnienie zaangażowani są fizycy, specjaliści od fizjologii układu wzrokowego czy neurolodzy. Wygląda na to, że Basia sama może zostać fizykiem zajmującym się teorią koloru czy też specjalistką od daltonizmu i w pełni skutecznie działać w tych dziedzinach!
Istota rozumowania Locke’a była taka, że Basia nigdy nie dojdzie do żadnego określonego obiektywnego faktu, który można by „przyszpilić” i z całą pewnością orzec: – Aha! Tak więc ja i reszta świata widzimy na odwrót! Żaden określony fakt dający się jednoznacznie wyrazić słowami, liczbami czy wzorami nie odróżnia Basi od reszty świata. Z drugiej strony, jeśli wyobrazimy sobie jak-to-jest-być-Basią, z łatwością pojmiemy, że istnieje pewne coś, co odróżnia jej świat od naszego świata – za każdym razem, gdy patrzy ona na dojrzałe „czerwone” maliny wiszące na krzaku o soczyście „zielonych” liściach, widzi ona coś takiego:
Czy mrówka może mieć lęk wysokości?
Zacznijmy od elementarnych kwestii wynikających w zasadzie z… praw fizyki. Mrówki – nieprzekraczające zwykle 1 centymetra długości – żyją w świecie, w którym góra i dół nie pełnią tak istotnej roli, jaką pełnią w świecie człowieka. Kilkumilimetrowej długości mrówka na szczycie roślinki o wysokości 1 metra nie musi bowiem czuć tak paraliżującego lęku, jaki z pewnością ogarniałby człowieka stojącego na szczycie Wieży Eiffle’a bez zabezpieczenia – proporcje są zaś takie same. Obiekty o rozmiarach mrówki odczuwają tak silne opory powietrza, że w trakcie upadku z dowolnej praktycznie wysokości osiągają stosunkowo niewysokie prędkości, ponadto sama wysokość bezwzględna nie pozwala swobodnie spadającemu ciału na osiągnięcie zbyt dużych prędkości. Oznacza to mniejsze przyspieszenia, to zaś pociąga za sobą mniejsze ryzyko uszkodzenia ciała. Warto dodać, że szkielet mrówki znajduje się na zewnątrz ich organizmu (egzoszkielet) – tak więc wszystkie organy wewnętrzne mrówek są równie dobrze chronione, co nasz mózg lub szpik kostny. Mrówka „wie” oczywiście, gdzie dół, a gdzie góra. Ale czy w „świecie” mrówki mogłoby pojawić się pojęcie „przepaść” wraz z jej potwornymi, budzącymi lęk konotacjami, które występują w językach ludzkich?
Odmienne postrzeganie przestrzeni – a więc poniekąd podobne zjawisko – występuje wśród ludzi żyjących w środowisku, w którym niemożliwe jest przyzwyczajenie się do oglądania daleko położonych obiektów. W latach 50. XX wieku antropolog Colin Turnbull opisywał, że Pigmej z kongijskiego plemienia BaMbuti, kiedy po raz pierwszy w życiu zobaczył otwartą sawannę, wziął pasące się w oddali bawoły za owady. Innym ze skutków życia w świecie, w którym nie ogląda się na co dzień bardzo odległych przedmiotów jest brak w języku określeń odległości odwołujących się do przestrzeni; zamiast tego odległości wyraża się poprzez czas potrzebny na ich pokonanie.
Wróćmy jednak do mrówek. Ostatni segment każdego z sześciu odnóży mrówki zakończony jest bardzo ostrym, czepnym pazurkiem, dzięki któremu owady te zachowują doskonałą niemal przyczepność bez względu na to, czy chodzą „normalnie” (grzbietem do góry i nogami do dołu) czy „do góry nogami”. Ze względu na budowę układu krwionośnego nie ma też mowy o tym, aby mrówka obrócona „głową do dołu” czuła uderzenie krwi do głowy, które człowieka potrafi wręcz pozbawić przytomności. Można więc przypuszczać, że kierunek góra-dół ma dla mrówki stosunkowo niewielkie znaczenie; trochę jak kierunek wschód-zachód dla człowieka: obiektywnie istniejący, jednak rzadko zaprzątający nasze myśli. Czy ktoś z nas – poza może wytrawnymi harcerzami i zwolennikami feng shui – potrafi w tej chwili bez namysłu powiedzieć, w jakim kierunku świata jest aktualnie obrócony?
Co ciekawe, u owadów występuje w rudymentarnej formie mechanizm, który my znamy jako fight-or-flight response (mechanizm walki lub ucieczki). U ssaków modulowany jest on przez hormony produkowane w nadnerczu, głównie adrenalinę. Mrówki nie mają nie tylko nadnercza, ale też i samej nerki, nad którą mogłoby się owo „nad-nercze” zmieścić. Mają jednak dość złożone mózgi i cały koktajl przesączających się przez nie związków chemicznych, wśród których występuje również oktopamina – chemicznie jest to bliski kuzyn adrenaliny. Pełni ona wiele funkcji w układzie nerwowym owadów, ale jednym z nich jest pośredniczenie w „mechanizmie ucieczki” – bliźniaczo podobnym do wspomnianego wyżej mechanizmu walki lub ucieczki.
Wiadomo, że wspinanie się na strome skały czy nawet przebywanie wysoko nad ziemią wyzwala u ludzi skok adrenaliny (są przecież nawet ludzie chemicznie uzależnieni od tego typu „skoków”!) – czy więc mrówka balansująca na krawędzi źdźbła trawy czuje tego samego typu pobudzenie? Nie zostało to jeszcze zbadane, jednak na podstawie podanych wyżej faktów nie wydaje się, żeby tak było. Wiemy, że mrówka potrafi się czegoś „lękać” – na liście rzeczy, których się „lęka”, nie ma raczej wysokości.
Czy mrówka pije?
Kolejna kwestia również wynika ze szczególnych cech świata w skali mikroskopowej. Kropelka wody o średnicy milimetra lub kilku milimetrów traci wszystkie właściwie znane nam z życia codziennego cechy wody i zachowuje się po prostu jak sprężysta żelka – fizycznie rzecz ujmując, wynika to z dominacji sił napięcia powierzchniowego nad grawitacją w tej skali. Kropelka taka nie płynie, a raczej przykleja się do powierzchni lub po niej stacza.
Swoistym potwierdzeniem tego faktu jest budowa narządu gębowego mrówek. Pod ostrymi szczękami, służącymi choćby do rozcinania liści, mieszczą się różnego typu pokryte włoskami wypustki, określane czasem jako głaszczki. Jest to coś jak dodatkowa para rąk doczepiona pod brodą – wygodne, prawda? Niektóre gatunki mrówek potrafią przenosić tymi wypustkami wodę – nie odbywa się jednak tak, jak przenoszenie wody w świecie ludzkim – w wydrążonych naczyniach, które powstrzymują ciecz przez rozlaniem się. Woda ma dla mrówki konsystencję żelu i przeniesienie „kulki wody” odbywa się trochę tak, jak przenoszenie kuli bardzo gęstego i lepkiego błota – rękę można swobodnie opuścić wzdłuż boku bez lęku, że błoto się „rozleje”.
Innym powszechnie znanym zjawiskiem jest tworzenie tratew przez mrówki – po prostu z ich własnych ciał. Kilkadziesiąt sczepionych ze sobą mrówek nie tylko nie tonie, ale wręcz nie ulega wcale zamoczeniu. Tratwy tego typu wykorzystywane są na przykład do ratowanie królowej z potopu.
Mówi się też, że niektóre owady żywią się „pokarmem płynnym”. Czy w świecie mrówek jest jednak właściwie miejsce na coś takiego, jak płyn? I czy przyswajanie pokarmu będącego sprężystą żelkowatą kuleczką jest tak naprawdę piciem?
W literaturze naukowej brak równie spektakularnych przykładów na odmienną percepcję czegoś tak „oczywistego”, jak woda. Naszej wyobraźni może jednak dopomóc literatura piękna. W powieści „Diuna” Franka Herberta skrajnie pustynny charakter tytułowej planety sprawił, że każda, nawet najmniejsza ilość wody, traktowana jest jak świętość. W pamiętnej scenie przedstawiciel lokalnej społeczności Fremenów (lub, w innym tłumaczeniu, Wolan) podczas ceremonialnej uczty u przybyłego z innej planety króla w całkowitej ciszy spluwa na stół. Konfliktowi na skalę planetarną zapobiega dopiero wyjaśnienie bardziej „obytego” w lokalnych zwyczajach doradcy, który uświadamia królowi, że dar nawet najmniejszej ilości wody traktowany jest na Diunie jako złożenie hołdu. Splunięcie to wyraz szacunku, jeśli nie poddaństwa. Pytanie, czym właściwie jest kropla wody, należałoby więc może zastąpić serią wielu pytań: czym jest ona dla Fremena, czym dla mrówki, a czym dla czytelnika tego tekstu?
Jak to jest być człowiekiem?
Dwa przykłady powinny chyba wystarczyć – nie ma być to przecież wykład z entomologii, tylko zaproszenie do zastanowienia się nad trudnym problemem leżącym gdzieś na granicy psychologii i filozofii.
Nagel doszedł do wniosku, że jest praktycznie niemożliwe wyobrażenie sobie jak to jest być nietoperzem. Że „świat” nietoperza pozostanie dla nas na wieku zamkniętą szkatułką, na którą będziemy patrzeć wyłącznie z zewnątrz – czyli z poziomu obserwatora widocznego zachowania nietoperza, a nie uczestnika w jego „życiu wewnętrznym”. Ale – z drugiej strony – czy da się tak naprawdę wyobrazić sobie, jak to jest być drugim człowiekiem?
Łukasz Łamża