Chłopodurna i smutnodurny, czyli nieznana historia polskiej psychiatrii
Owileć, napuszenie, nocobłąd, chłopodur, domarad, posępnica, śledziennictwo, trwoga przysercowa - między innymi takich słów używano u nas dawniej na określenie różnych wymiarów obłędu.
Przeszłość psychiatrii światowej jest w ogólnych zarysach powszechnie znana. Co więcej rozgłos zdobyły i wciąż zdobywają powieści, których akcja toczy się w dziewiętnastowiecznych murach szpitali dla chorych umysłowo. A także takie filmy fabularne, jak na przykład pięciokrotnie nominowane do Oscara dzieło Nicholasa Hytnera „Szaleństwo króla Jerzego” z 1994 roku o obłędzie w epoce Oświecenia.
Ale czy o przeszłości polskiego szpitala psychiatrycznego wiemy równie wiele? Niekoniecznie. Mamy wprawdzie jakiś obraz polskiego szaleństwa zrekonstruowany w literaturze pięknej tamtego okresu. Począwszy od programowego wiersza Adama Mickiewicza Romantyczność, a w nim postaci Karusi – być może pierwszego, tak znanego, portretu człowieka szalonego. Dalej mamy szpital wariatów, w którym przebywa Kordian Juliusza Słowackiego. I w końcu przedstawienie obłędu z Nie-boskiej komedii Ignacego Krasińskiego. Tyle że kategoria szaleństwa służyła ilustracji problematyki różnej od medyczno-psychologicznych koncepcji chorób umysłowych. A pod tą literacką maską niewiele znajdziemy informacji o faktycznym stanie wiedzy psychiatrycznej oraz o opiece nad chorymi umysłowo w dawnej Polsce.
Jak to w ogóle możliwe, że oprócz kilku artykułów na temat początków polskiej psychiatrii, nie mieliśmy ani fachowego piśmiennictwa na ten temat? Ani też popularnonaukowych książek o mrocznej i nieco jaśniejszej stronie polskich szalonych kamienic, domów obłąkanych i oddziałów dla umysłowo chorych? Czy w końcu skąd bierze się brak zainteresowania tym tematem ze strony środowiska polskich pisarzy? Niektórzy z nich fabułę swoich dzieł oprzeć by przecież mogli na kanwach wydarzeń z dziewiętnastowiecznych polskich domów wariatów? Brak opracowań na ten temat tłumaczony był znikomą wartością doniesień o początkach polskiej psychiatrii z punktu widzenia historiografii medycznej. Czy takie wyjaśnienie możemy uznać za wystarczające? Czy przekonuje nas do tego, by zająć się czymś bardziej spektakularnym i znaczącym niż historia rodzimej psychopatologii?
Oto jakich słów używano u nas dawniej na określenie różnych wymiarów obłędu: owileć (oszaleć), smutnodur (melancholia), napuszenie (histeria), nocobłąd (lunatykowanie), chłopodur (nimfomania), domarad (nostalgia), posępnica (depresja), śledziennictwo (hipochondria) czy trwoga przysercowa (ataki paniki). I wiele innych. Już ten spis odnalezionych starych słów – który lepiej niż współczesne językowe uniki czy żargon psychiatryczny mógłby się sprawdzić w wyrażeniu wielowarstwowego cierpienia psychicznego – odpiera zarzut, że historią polskiego szaleństwa nie warto się zajmować. A to dopiero początek. Kontekst powstania i użycie tych pojęć zdradzi nam nieco więcej z fascynującej przeszłości rodzimego obłędu.
Przypłotnice i inkwizytorzy
Tajemnica słowa „owileć” sięga mitologii Słowian. Jeszcze w piętnastowiecznej Polsce mówiono „owileć” w znaczeniu „oszaleć”. Chodziło o rozerotyzowane wiły – kobiece demony, które przede wszystkim porywały mężczyzn, sprowadzając na nich szaleństwo. Ale istnieją doniesienia, że te słowiańskie bóstwa nie były znane na ziemiach polskich. Z pewnością jednak ich ślad znajdziemy w języku staropolskim. Tak jak ślady innych żeńskich demonów: tak zwanych przypołudnic. Te widma kobiet ukazujących się na polach około południa nie tylko doprowadzały pracujących na roli do halucynacji. Ale i od nich miał pochodzić termin „przypłotnica” na oznaczenie innej kusicielki – kobiety uprawiającej nierząd w średniowiecznej Polsce. Chociaż pochodzenie tego terminu jest niejednoznaczne. Przypłotnicami nazywano bowiem jedynie prostytutki poza miastami. A w pojęciu tym zawarte miało być odniesienie do miejsc, w których spotkać można było wiejskie gamratki, to jest: przy płocie.
Tak czy owak, wyobrażenia na temat obłąkania wiązano wówczas z kobiecymi, słowiańskimi bóstwami oraz złymi duchami, takimi jak jędze czy właśnie wiły lub przypołudnice. Panowało ogólne przekonanie, że zdrowie i choroba zależą od woli bóstwa. W tym sensie przyczyną obłędu jest działanie bytów mitycznych, gdy zaniedbuje się oddawanie im należnej czci i składanie ofiar.
Ale też do czasów wprowadzenia u nas chrześcijaństwa powszechnie używanymi środkami terapii obłąkanych były zaklęcia, odczarowywania oraz różnego rodzaju zioła. Takie jak kopytnik, krwawnik czy też odolan – kozłek lekarski. Wspomina się także o stosowaniu kąpieli, okładów oraz zawijania. W leczeniu padaczki używano zaś maści z błota, wody rzecznej, żab, kretów czy robaków. A gdy już podjęto uchwały w sprawie czarów, zdarzało się wykluczanie obłąkanych ze społeczności kościelnych i ich prześladowanie.
Z drugiej strony, do czasów nowożytnych opiekę nad obłąkanymi sprawowały głównie zakony. Już od dwunastego wieku istniały przy parafiach schroniska, przeznaczone dla podróżnych i ludzi słabych, wymagających pielęgnacji, do których zaliczano wówczas tych, którzy „musieli owileć w głowę” – jak mówiono. W roku 1609 powstał pierwszy w Polsce klasztor Bonifratrów (jego założyciel, św. Jan Boży sam miał cierpieć straszne obłąkanie). Przytułki dla szalonych prowadzone przez ten zakon otwierano u nas kolejno: w Wilnie w roku 1635, w Warszawie i w Lublinie w 1650 roku.
Prawo miało również coś do zaoferowania oszalałym Polakom. W roku 1496 Jan Olbracht wprowadził nakaz opieki nad osobami chorymi i niezdolnymi do pracy. Jednak dopiero trzydzieści trzy lata później mówi się wprost o obłąkanych. Wtedy to, w 1529 roku, wydany został przez Zygmunta Starego tak zwany Statut Litewski, w którym zobowiązuje się krewnych osób obłąkanych do sprawowania nad nimi opieki.
Ale to druga połowa osiemnastego wieku przyniosła ścisłe rozwiązania prawne w odniesieniu do świadków „w okolicznościach zwariowanych umysłów”. Do obowiązków tak zwanej Komisji Policji należało doglądanie praw obłąkanych. Każdy przypadek obłędu musiał być zgłaszany do tej instytucji, która powoływała „inkwizytorów”. Urzędnicy nazywani inkwizytorami wypytywali bliskich chorego o to, jak sypia, co mówi i czy jego zachowanie wydaje się nienormalne. Następnie wręczano relacje lekarzom, którzy dopiero wtedy badali obłąkanego, a inkwizytorzy, po zapoznaniu się z wynikami oraz opiniami bliskich, ewentualnie kierowali go do odpowiedniego szpitala.
Do jakich miejsc kierowano u nas oszalałych? Najstarszy zakład przeznaczony przede wszystkim dla obłąkanych powstał w Krakowie. W 1534 roku otwarto „dom wariatów” tuż obok szpitala dla zadżumionych i chorych na syfilis, tuż obok cmentarza, na którym chowano złoczyńców ściętych z wyroku sądowego. Kolejna tego typu instytucja również powstała w Krakowie. Kiedy na ulicy Szpitalnej w roku 1688 otwarto pomieszczenie w całości przeznaczone dla obłąkanych, miejscowi nazwali je „Szaloną Kamienicą” czy „pacarellowem”. To unikalne miejsce zamknięto dopiero w 1821 roku. A to już czasy „prawdziwych” szpitali psychiatrycznych.
Epoka szpitali
W Polsce – podobnie jak na świecie – szaleniec stał się chorym dokładnie w 1793 roku, kiedy to Ludwik Perzyna stworzył pierwszą polską klasyfikację chorób umysłowych. To jemu zawdzięczamy większość starych słów, oddających różne stopnie cierpienia psychicznego, jak smutnodur czy domarad. W późniejszym okresie, bo od połowy dziewiętnastego wieku, to słownictwo psychiatryczne będą kształtować głównie autorzy podręczników psychiatrii, tacy jak: Bartłomiej Frydrych, Romulad Pląskowski czy Alfons Erlicki. Przez cały wiek dziewiętnasty tworzyło się więc bogate słownictwo psychiatryczne niepozbawione pewnego wdzięku. Jednak właśnie owo plastyczne, autorskie nazewnictwo chorób umysłowych było przyczyną wielu nieporozumień między specjalistami. Dlatego w roku 1880 w Warszawie powołano komisję do ujednolicenia nomenklatury psychiatrycznej. Ale zunifikować udało się ją dopiero w następnym stuleciu. Poza językiem działo się jednak wiele ciekawszych wydarzeń mających wpływ na życie naszych dalekich obłąkanych krewnych z przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku.
Pierwsze polskie szpitale w całości przeznaczone dla chorujących umysłowo, to między innymi szpital Świętego Jana Bożego w Warszawie, który już od 1796 roku był przeznaczony wyłącznie dla chorych psychicznie. Miała tam panować bardzo humanitarna atmosfera, a jedynie tak zwani „gwałtowni” mieli znajdować się w nieco gorszych warunkach. Potrzebę stworzenia większego szpitala psychiatrycznego w Warszawie dostrzeżono już w roku 1836. Z inicjatywy Adolfa Rothego powstał wtedy pomysł zbudowania słynnego ośrodka w Tworkach. Oficjalnie otworzono go wprawdzie dopiero w 1891 roku, ale już w fazie projektu instytucja ta budziła wiele sensacji. Miał to być bowiem pierwszy na ziemiach polskich szpital oświetlony elektrycznością, a także pierwszy o układzie pawilonowym. Co więcej, kontrowersje wokół szpitala wzbudzał fakt, że z pracujących nad nim sześciu architektów aż trzech zmarło podczas pracy nad tym projektem. Na początku swego funkcjonowania szpital w Tworkach nosił nazwę Warszawska Lecznica dla Obłąkanych i mieścił czterysta dwadzieścia łóżek szpitalnych.
Podobnych rozmiarów miał być szpital dla umysłowo chorych w Kobierzynie. Ogólnie rozwój szpitalnictwa psychiatrycznego w Krakowie wydaje się o wiele bardziej skomplikowany. Gdy zamknięto wzmiankowaną „szaloną kamienicę”, to jej pacjentów wraz z chorymi wenerycznie ze szpital na łąkach Świętego Sebastiana przewieziono do szpitala Świętego Ducha, który mieszkańcy Krakowa nazywali „aresztem dla wariatów”. Szpital ten znajdował się tam, gdzie od roku 1893 do chwili obecnej stoi Teatr im. Juliusza Słowackiego – przy placu Świętego Ducha 1. Ważne miejsce na mapie „szalonego Krakowa” odgrywał również szpital świętego Łazarza dla chorych umysłowo, oficjalnie powołany już w 1788 roku. Jego lokalizacja – to znaczy sąsiedztwo Ogrodu Botanicznego, będącego miejscem spacerów mieszkańców miasta – wzbudzała sprzeciw u miejscowych. Mimo to szpital przetrwał, a zastąpiła go dopiero rozbudowana obok Klinika Psychiatryczna na ulicy Kopernika. Pomiędzy tymi licznymi zakładami dla umysłowo chorych na terenie Krakowa obłąkani byli przewożeni specjalnymi okratowanymi karetami z żółtymi firankami, co stało się przedmiotem żartów obserwatorów. Ten piętnujący zwyczaj zniesiono dopiero w połowie dziewiętnastego wieku.
Miejsc zasłużonych dla organizacji rodzimego szpitalnictwa psychiatrycznego jest oczywiście znacznie więcej. Warto wymienić chociażby Szpital Psychiatryczny w Kulparkowie pod Lwowem, który w tamtym okresie był polską instytucją, leczącą ponad pięciuset chorych. Rezultaty terapeutyczne tego zakładu nie były najlepsze: jedynie trzydzieści procent chorych wypisywano ze szpitala z poprawą. Podobnie sytuacja przedstawiała się w innych powstałych w dziewiętnastym wieku ośrodkach leczenia obłąkanych. Takich jak szpital w Owińskach pod Poznaniem założony w roku 1838, szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Świeciu, który w dniu pierwszego kwietnia 1855 roku rozpoczął swoją działalność czy szpital dla nerwowo i psychicznie chorych w Bolesławcu, działający od roku 1857.
Ważnym wydarzeniem drugiej połowy dziewiętnastego wieku było również utworzenie pierwszej rodzimej katedry psychiatrii w Warszawskiej Szkole Głównej. Odbyło się to w roku 1862 i na dobre ugruntowało instytucjonalizację psychiatrii na ziemiach polskich. Kolejno otwierane katedry psychiatrii na Akademiach Medycznych, wymagające wykształcenia kadry naukowej oraz publikacji podręczników akademickich, stworzyły niezwykle korzystne warunki dla rozwoju wiedzy o chorobach umysłowych. Sprzyjało temu również wydawanie polskich czasopism psychiatrycznych. Bo w sytuacji nieistnienia polskiej państwowości, najmniej podlegały one obostrzeniom politycznym z racji prezentowanej tam wiedzy specjalistycznej.
Pomimo utraty niepodległości, niesprzyjających warunków polityczno-ekonomicznych, stworzono u nas wiele instytucji pozwalających na rozwój rodzimej myśli psychopatologicznej. Mieliśmy swoje własne, specjalistyczne czasopiśmiennictwo, wydawane w ojczystym języku. Mieliśmy polskie podręczniki chorób umysłowych, katedry psychiatrii, wykłady z psychopatologii, szpitale psychiatryczne, wykwalifikowaną kadrę akademicką, specjalistów-praktyków ogłaszających swoje prace drukiem. Co więcej, zakładane były stowarzyszenia i organizacje poświęcone chorym umysłowo. Odbywały się cykliczne spotkania mające charakter zjazdów naukowych, czy w końcu powstawały projekty opieki nad osobami opuszczającymi szpitale psychiatryczne, które jeszcze w tym samym stuleciu udało się w pełni zrealizować. Zaskakująco więc w odniesieniu do narodzin psychiatrii na ziemiach polskich – pomimo utraty niepodległości w tym samym okresie, w którym dziedzina zajmująca się zaburzeniami psychicznymi dopiero się kształtowała – trudno tu mówić o złych początkach.
Mira Marcinów
Autorka jest adiunktem w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN oraz wykładowczynią w Instytucie Psychologii Uniwersytetu SWPS w Warszawie. Jej ostatnia książka dotyczy dziejów polskiej psychiatrii: „Historia polskiego szaleństwa. Tom 1. Słońce wśród czarnego nieba. Studium melancholii” (2018).