Czas i wieczność
Wolna wola kontra determinizm, wszechwiedza Boga a odpowiedzialność człowieka za własne czyny... Czy rozwiązania tych problemów filozofii i teologii podpowiadają nam Boecjusz i... współczesna fizyka?
Czas jest utkany z przypadków. Potwierdza to nasze codzienne doświadczenie. Budząc się rano, nie wiemy, co dzień przyniesie. Na pewno przyniesie ciąg przypadków, które skutecznie pokrzyżują nasze plany na zagospodarowanie najbliższych godzin. I każą nam wykonać cały szereg czynności, których wcale nie chcemy. Fizycy mówią, że strzałka czasu jest wyznaczona wzrostem entropii, czyli narastaniem bałaganu. A wszystko to dzieje się na mocy praw statystyki i prawdopodobieństwa. W tym „przypadkowym czasie” rozwija się historia ludzi i narodów. Czy człowiek jest tylko pionkiem rzucanym pomimo, lub wbrew, swojej woli na przypadkowe pola szachownicy dziejów, czy też jednak, mimo wszystko, zachowuje w sobie pewną przestrzeń wolności?
Wolność i przypadek – nieustanna konfrontacja pomiędzy nimi trwa przez całe życie. Najczęściej uciekamy od niej w niemyślenie. Czy wiara w Boga może przynieść wyzwolenie z tego impasu? Ale jeżeli Bóg zna z góry wszystkie nasze czyny, to czy one w jakimś sensie nie są z góry zadekretowane i w takim razie nie zależą ani od przypadku, ani od naszej wolnej decyzji? Czy jest jakieś wyjście z tego kłębka dylematów? Spróbujmy nad tym pomyśleć z wnętrza ludzkiej historii.
Ostatni Rzymianin
Cesarstwo rzymskie rozpadało się powoli, ale nieodwracalnie. Czynników rozkładu było wiele: wojny zewnętrzne, walka o władzę, nieudolne rządy, upadek moralny, zanik cnót obywatelskich, tak charakterystycznych dla dawnego Rzymu… Ostatni cesarz Romulus Augustus miał 12 lat, gdy obejmował tron, utrzymał się na nim niespełna rok. Faktycznie przez ten czas władzę sprawował jego ojciec, Orestes.
4 września 476 r. Romulusa zdetronizował (ale nie pozbawił życia) Odoaker, były oficer Attyli, uznający nad sobą zwierzchnictwo cesarza Bizancjum, Zenona. Gdy z czasem wojenne sukcesy Odoakra zaniepokoiły Zenona, podburzył on Teodoryka, króla Ostrogotów, do najazdu na Italię. Odoaker bronił się w Rawennie. Gdy oblężenie przeciągało się, obydwaj królowie doszli do porozumienia, że będą wspólnie rządzić Italią. Ale rządy te nie trwały długo. Zaledwie po kilku dniach, podczas uroczystej uczty, Teodoryk zamordował Odoakra wraz z jego żoną, synem i bratem.
W młodości Teodoryk był zakładnikiem w Bizancjum. Tam też odebrał rzymskie wychowanie. Gdy został władcą Italii, uważał się za rzymskiego cesarza i kontynuatora idei rzymskiego imperium. Odbudowywał zniszczone budowle i akwedukty. Był dobrym administratorem i popierał rozwój sztuk, ale utrzymywał pewną dwoistość pomiędzy Rzymianami i Ostrogotami. Początkowo, na przykład, zabronione były małżeństwa mieszane. Jednakże proces był nieodwracalny – Rzym stawał się coraz mniej rzymski. Czasu historii nie da się zatrzymać, ani tym bardziej odwrócić. Postać starożytnego świata odchodziła w przeszłość.
Anicius Manlius Severinus Boethius, w polszczyźnie po prostu Boecjusz, pochodził z arystokratycznej rzymskiej rodziny. Po śmierci rodziców został adoptowany przez Kwintusa Symmachusa, który zapewnił mu gruntowne wykształcenie i przekazał swojemu wychowankowi smak literacki i zaangażowanie w sprawy kościelne. Z czasem Boecjusz ożenił się z Rustycjaną, jedną z trzech córek Symmachusa.
Ambicją Boecjusza było przetłumaczenie z greki na język łaciński wszystkich dzieł Arystotelesa i Platona i to właśnie tej ambicji Zachód zawdzięcza ocalenie od zatracenia w wirach historii przynajmniej części tego greckiego dziedzictwa.
Teodoryk, który popierał rzymskie tradycje, nie mógł nie zwrócić uwagi na wybijającego się młodego człowieka. Boecjusz szybko zaczął robić dworską karierę. Najpierw sam został konsulem, a potem urząd ten równocześnie pełnili dwaj, jeszcze bardzo młodzi, jego synowie. Ich ojciec nadal był bardzo wpływowym człowiekiem. Jak wiadomo, polityka jest niebezpieczną grą, zwłaszcza gdy rywalizacja przybiera postać zazdrości. Boecjusz został oskarżony o spiskowanie z cesarzem Bizancjum, Justynianem, z którym istotnie korespondował. Oliwy do ognia dolał fakt, że Justynian w swoim państwie zaczął ostro zwalczać arian, a Goci byli arianami. Po długim pobycie w więzieniu Boecjusz został stracony, prawdopodobnie po poddaniu okrutnym torturom.
Po śmierci Teodoryka, w 525 r., rządy sprawowała jego córka, Amalasunta. Pośmiertnie rehabilitowała ona Boecjusza i przywróciła Rustycjanie skonfiskowany uprzednio majątek. Wśród potomnych Boecjusz uzyskał sobie przydomek Ostatniego Rzymianina.
O pociechach filozofii
Wielkość człowieka przejawia się nie w chwilach sukcesu, lecz w chwilach tragedii. Pociechy, lub tylko zapomnienia, można szukać u różnych źródeł, ale tylko człowiek dużego formatu szuka jej w rozważaniu spraw najistotniejszych. Bo tylko tam można ją naprawdę znaleźć. Boecjusz w więzieniu, oczekując na wyrok, napisał swoje najsłynniejsze dzieło, „De Consolatione Philosophiae” – o pociechach płynących z filozofii.
Boecjuszowi, zdruzgotanemu swoim nieszczęściem, ukazuje się niewiasta. „Oczy miała gorejące i ponad zwykłą u ludzi możliwość przenikliwe” („O pociechach filozofii. Ksiąg pięcioro oraz Traktaty teologiczne”, przeł. ks. T. Jachimowski, Poznań 1926), a postać nieokreśloną: raz wydawała się „zwykłej miary ludzkiej”, a za chwilę głową „przenikała do nieba”. O jej ponadczasowym charakterze świadczyła także jej kunsztowna szata, która jednak „rękoma jakichś napastników została porwana, a strzępy jej rozkradziono”. Staje się to zrozumiałe, gdy czytelnik się dowiaduje, iż niewiasta przenikająca mury więzienne jest personifikacją filozofii. Wielu już próbowało ukraść przynajmniej strzęp jej szaty.
Filozofia, jak dobry lekarz, zanim udzieli lekarstwa, musi postawić diagnozę. Pyta więc:
– Czy pamiętasz, że jesteś człowiekiem?
– Jakże mógłbym zapomnieć. Człowiek to zwierzę rozumne i śmiertelne. Pamiętam, że jestem człowiekiem.
– I to wszystko, co wiesz na ten temat?
– Wszystko.
– A zatem już znam przyczynę Twojego nieszczęścia, „oto przestałeś wiedzieć, kim jesteś”.
Trzeba więc wniknąć w głębokie korzenie ludzkiej kondycji. A ludzka kondycja jest uwikłana w nieszczęścia i cierpienie. Nic więc dziwnego, że tematem dyskursu – a właściwie pouczeń wygłaszanych przez Filozofię z rzadka tylko przerywanych krótkimi pytaniami Boecjusza – staje się problem Opatrzności. Jak pogodzić wolną wolę człowieka z wszechwiedzą Boga? Jeżeli Bóg przewiduje, czyli z góry zna całą historię Wszechświata i wszystkie ludzkie czyny w najdrobniejszych szczegółach, to człowiek jest z góry zdeterminowany we wszystkim, co czyni; jest więc pozbawiony wolnej woli. Jak wyjść z tego teologicznego impasu?
Zwłaszcza w kwestiach życiowych i dotyczących podstaw poglądu na świat chcielibyśmy mieć odpowiedź zaraz, już, w ciągu jednej rozmowy, ale często są to kwestie trudne, nad którymi głowy sobie łamały pokolenia myślicieli. Czasu w więzieniu jest aż nadto. Filozofia może pozwolić sobie na długi dyskurs. Ażeby rozjaśnić wątpliwości Boecjusza, trzeba sporo wysiłku myślowego poświęcić problemowi czasu i jego stosunku do wieczności. Życie ludzkie jest nierozerwalnie związane z upływaniem czasu, ale wiele jego problemów znajduje oświetlenie dopiero z perspektywy wieczności. Jednakże rozwiązanie, jakie Filozofia przedkłada Boecjuszowi, nie ma nic wspólnego z tanią pociechą: „w wieczności wszystkie cierpienia będą wyrównane”.
Stąd do wieczności
Problemami czasu i wieczności pasjonował się również św. Augustyn z Hippony. Świadectwo tego znajdujemy w XI księdze jego „Wyznań”. Echo rozważań Augustyna przebiło mury więzienia króla Ostrogotów, w którym Boecjusz oczekiwał na wykonanie wyroku śmierci. Augustyn był zainteresowany raczej kwestiami o wydźwięku kosmologicznym: co było przed stworzeniem świata? Co to jest czas? Jaki jest stosunek czasu do wieczności? Myśl Boecjusza nie mogła się oderwać od jego obecnej sytuacji: dlaczego to wszystko się stało? Czy Bóg to przewidział? A jeśli przewidział, to wszystko od wieków musiało być zdeterminowane? W takim razie, gdzie jest ludzka wolna wola? Boecjusz filozof, ale i człowiek, znajdujący się w ekstremalnej sytuacji, zmagał się z tymi problemami. Pociechą dla niego było to, że mógł przedstawić swoje trudności Filozofii.
Problem wszechwiedzy Bożej i wolnej woli pojawia się z całą ostrością w Księdze V „De Consolatione”. Filozofia nie byłaby sobą, gdyby nie rozpoczęła od wniknięcia w językowe subtelności. Niektórzy rozwiązują tę trudność, utrzymując, że nie dlatego jakieś wydarzenie musi się zdarzyć, że Bóg je przewidział, lecz dlatego Bóg przewiduje, że ono się zdarzy. Filozofia wdaje się w długie analizy i roztrząsania, co jest przyczyną, a co skutkiem. Gdy już językowe przedpole zostało oczyszczone, pada zasadnicza odpowiedź Filozofii. Rozwiązania trudności przedłożonej przez Boecjusza należy szukać we właściwym rozumieniu Bożej wieczności. Myśląc o niej, często popełniamy błąd, podświadomie przypisując Bogu tylko nieco zmodyfikowany nasz sposób istnienia w czasie. Uwikłanie w czas jest tak silnym naszym doświadczeniem, że niezwykle trudno nam się z niego wyzwolić. Bóg istnieje w wieczności, nie w czasie, a wieczność to coś zupełnie innego niż czas przedłużany nieograniczenie. Czymże zatem jest wieczność? Oto odpowiedź Filozofii: „Wieczność jest więc niekończącym się i doskonałym posiadaniem życia całego naraz” („De Consolatione”, przekład własny z: „Anicii Manlii Torquati Severini Boethii De Consolatione Philosophiae Libri Quinque”).
To zdanie Boecjusza stało się klasycznym tekstem całej scholastycznej filozofii i teologii. Boecjusz (ustami Filozofii) wyjaśnia to zwięzłe określenie przez porównanie z naszym uczasowionym istnieniem. Nasze istnienie jest ograniczone do chwili teraźniejszej, która płynie z przeszłości w przyszłość. Dzień wczorajszy zapadł już w przeszłość, jutrzejszego jeszcze nie ma. Natomiast to jest wieczne, co ogarnia pełnię życia naraz, bez przechodzenia od chwili do chwili, dla czego przyszłość jest już obecna, a przeszłość nie minęła. Wieczność to nieograniczone TERAZ, obejmujące sobą wszystko, co jest.
Jeżeli Wszechświat nie miał początku, jak twierdzi Arystoteles i sugerował Platon, to istniałby w nieskończonym czasie, ale nie byłby wieczny (w sensie określonym powyżej). Dla podkreślenia tej różnicy należałoby mówić, że świat jest odwieczny (sempiternus). Takiemu światu nie przysługiwałoby określenie „wieczny”, ponieważ jego „teraz” nie rozciągałoby się na całą jego historię. Wiecznym jest tylko to, co posiada całą nieskończoność swojego życia naraz, tak że ani nic przyszłego nie jest jeszcze nieobecne, ani nic przeszłego już pogrążone w niebycie. Nieskończone „teraz” wieczności rozciąga się nad całym płynącym czasem.
Taka koncepcja wieczności rozwiązuje również problem Bożej wszechwiedzy i ludzkiej wolności. Wszechwiedza Boga jest transcendentna w stosunku do płynącego czasu. W swoim nieograniczonym „teraz” Bóg kontempluje wszystkie przeszłe i przyszłe wydarzenia, które w jego perspektywie nieograniczonej przemijaniem dzieją się właśnie teraz. Bóg nie przewiduje zdarzeń przyszłych, i nie wspomina minionych, lecz kontempluje je jako nigdy nie przemijające.
Gdyby wszechwiedza Boża była przewidywaniem tego, co ma się wydarzyć, to istotnie można by wnosić, że takie przewidywane zdarzenie musiałoby się na pewno zdarzyć. Ale jeśli Bóg takie zdarzenie po prostu widzi, to może ono wynikać z czyjejś wolnej decyzji, na którą Bóg w żaden sposób nie wpływa.
– Czy akt patrzenia na coś dodaje jakąś konieczność temu, na co się patrzy? – pyta Filozofia.
– Z całą pewnością nie – odpowiada Boecjusz.
Ostatnie zdanie „De Consolatione” jest moralną zachętą i równocześnie przesłaniem Filozofii: winniśmy pamiętać, że wszystkie nasze czyny dzieją się przed oczyma Tego, który Zawsze-Jest-Teraz.
Od wieczności Boecjusza do „teraz” fizyki
Koncepcja wieczności Boecjusza była często atakowana za swoją „wizjonerskość”. Pamiętam dyskusję sprzed laty na jakimś sympozjum poświęconym problemowi czasu, podczas której znany filozof o pozytywistycznym nastawieniu kategorycznie oświadczył, że on tej koncepcji nie rozumie (w domyśle należało czytać, że tej koncepcji nie da się zrozumieć, gdyż jest bezsensowna). Ale już kilka lat wcześniej Erwin Schrödinger powołał się na osiągnięcia termodynamiki, które świadczą o tym, że upływanie czasu jest pojęciem statystycznym, a więc ma sens tylko wtedy, gdy mamy do czynienia z dużą „masą statystyczną”, tzn. z odpowiednio dużą liczbą fizycznych indywiduów (cząstek). Dla małej liczby cząstek „strzałka czasu” się rozmywa, a dla jednej w ogóle traci sens. Wzmocnienia tych związków płynących z termodynamiki Schrödinger upatrywał w relatywizacji czasu dokonanej przez teorię względności, a w zakończeniu swoich rozważań na ten temat odważył się napisać: „wierzę w to, że na obecnym etapie swojego rozwoju fizyka sugestywnie nasuwa myśl o niezniszczalności umysłu przez czas”.
Gdyby Schrödinger żył dziś, miałby szerokie pole do rozwijania swoich spekulacji. Obecne poszukiwania teorii ostatecznej sugerują, że fundamentalny poziom fizyki jest bezczasowy i bezprzestrzenny, a czas i przestrzeń wyłaniają się jedynie na wyższych poziomach organizacji jako pewnego rodzaju statystyczne uśrednienia. Wynikałoby z tego, że czas nie jest – jak pisał Schrödinger – jakimś wszechwładnym i wszystko obejmującym Chronosem-tyranem, lecz że jego władza jest ograniczona prawami fizyki.
Ale jak fizyka może się obejść bez pojęcia czasu? Przecież czas jest zmienną, która pojawia się w prawie wszystkich równaniach fizyki. Prawa ruchu należą do najbardziej fundamentalnych praw, a czy można sobie wyobrazić ruch bez parametru czasu, który ten ruch odmierza? Istotnie, równania ruchu opisują pewna dynamikę, ale rzecz w tym, że pojęcie dynamiki można uogólnić w ten sposób, że w opisie matematycznym nie musi pojawiać się parametr czasu w jego zwykłym rozumieniu.
U progu czasów nowożytnych fizycy i matematycy zmagali się z tym, jak uchwycić zmianę dokonującą się w „przemijającej chwili”. Po długich zmaganiach Leibniz i Newton wynaleźli, a inni potem uściślili, rachunek różniczkowy i całkowy, który doskonale spełnił to zadanie. Rachunek ten stał się standardowym narzędziem służącym do opisu dynamiki. Jest to opis lokalny: od punktu do punktu i od chwili do chwili. Dziś jesteśmy świadkami w pewnym sensie procesu odwrotnego: tworzenia takiego matematycznego opisu dynamiki, by się uwolnić od aspektu lokalnego. Okazuje się, że można to osiągnąć. W takiej uogólnionej dynamice nie jest istotny czas, lecz pewien związek dynamiczny pomiędzy stanami fizycznego układu. Oczywiście, gdy przechodzimy od poziomu fundamentalnego do stanów makroskopowych, pojawia się czas ze wszystkimi swoimi konsekwencjami. Zmienia się wszakże jego metodologiczny status – czas nie jest już jakimś ontologicznym a priori, lecz wielkością emergentną.
Jeżeli w fizyce na serio bierzemy pod uwagę możliwość istnienia obszarów, w których załamuje się tyrania czasu, to rozważania Augustyna i Boecjusza o bezczasowej wieczności nie wydają się wcale tak egzotyczne, jak mogły się wydawać jeszcze trzy dekady temu. Wszystko wskazuje na to, że problemy przypadku, czasu i ludzkiej wolności nie redukują się tylko do naszych mniej lub bardziej subiektywnych spekulacji, lecz są istotnie związane z głęboką strukturą Wszechświata.
Ks. prof. MICHAŁ HELLER jest kosmologiem i filozofem. Jako pierwszy Polak został laureatem Nagrody Templetona, przyznawanej za pokonywanie barier między nauką a religią. Założyciel Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych, napisał ponad czterdzieści książek.